Dokładny czas narodzin św. Moniki, podobnie zresztą jak większości postaci z historii starożytnej, nie jest znany, przy czym zdarzenie to datuje się — zgodnie ze świadectwem zawartym u św. Augustyna — na rok 331 lub 332. Tak samo prawie nic pewnego nie można powiedzieć o środowisku rodzinnym, z którego wyszła — poza tym jednym, że była to rodzina chrześcijańska (późniejsza tradycja przypisała jej matce łacińskie imię Fakundia, urobione albo od facunda, to znaczy wymowna, albo też od fecunda, czyli płodna). Co się tyczy natomiast miejsca jej urodzenia, światło dzienne ujrzała w tymże samym mieście w północnej Afryce, gdzie później przyszedł na świat św. Augustyn, czyli w Tagaście, na której ruinach wznosi się dziś algierska wioska Suk Ahras (Souk Ahras).

W swoich Wyznaniach biskup Hippony pisał w odniesieniu do najwcześniejszych lat życia rodzicielki, że „urodziła się w domu chrześcijańskim, w jednej ze szlachetnych komórek Kościoła, i zawsze powtarzała, że dobre wychowanie zawdzięcza nie tyle zabiegom [własnej matki], ile troskliwości pewnej sędziwej służącej, która już jej ojca, gdy był niemowlęciem, na plecach nosiła, jak to dorastające dziewczęta zwykle noszą małe dzieci. Za to, jak też ze względu na sędziwy wiek i nienaganne obyczaje, pan i pani [domu] odnosili się do niej z respektem, jak do szacownego członka tej chrześcijańskiej rodziny. Dlatego też powierzyli jej wychowanie swoich córek, co ona sumiennie wypełniała. Ilekroć było to konieczne, surowo je karciła, powołując się na prawo Boże, a przez rozsądne pouczenia przygotowywała je do trzeźwego życia. Poza bardzo skromnymi posiłkami przy stole rodziców nie pozwalała im — choćby je paliło pragnienie — nawet pić wody, aby się w nich nie rozwinęły złe nawyki. Ciągle też powtarzała to zbawienne upomnienie: «Teraz pijecie wodę, bo wam nie wolno pić wina. Ale kiedy wyjdziecie za mąż i będziecie paniami spiżarni i piwnic, obrzydnie wam woda, a nawyk picia okaże się silniejszy od was»”.

Można nie wątpić, że zarówno to, jak i dalsze świadectwa odnośnie do młodych lat oraz późniejszych losów swej matki św. Augustyn zawdzięczał jej samej, na co zresztą w niektórych miejscach wskazuje („jak mi służebnica Twoja, Panie, sama opowiedziała”). Okoliczność powyższa pozwala nam tedy skonstatować, że pragnąc dopomóc błądzącemu synowi i wskazać mu drogę podniesienia się z grzechu, odważyła się ona przyznać przed nim do swych własnych upadków, które z jednej strony nie okazały się prowadzić ku życiowej klęsce, z drugiej zaś przezwyciężenie owych słabości dodało jej sił do zmagań z kolejnymi pokusami. Czytamy o tym w dalszym fragmencie Wyznań, gdzie rozwinięcie znalazł ów wątek sposobu wychowania młodych córek z dobrego domu: „Takimi upomnieniami i wielką swoją powagą [opiekunka] powściągała łakomstwo dziecięce i pragnieniu dziewcząt wyznaczała odpowiednie granice, osiągając to, że już nie było im miłe, co nie było godziwe. Pomimo to rozwinęło się w [Monice] skryte upodobanie do wina. Rodzice zazwyczaj ją posyłali, jako dobre i posłuszne dziecko, do beczki, aby przyniosła wina w dzbanie. Najpierw zanurzała czerpak w otworze u szczytu beczki, potem — zanim przelała płyn z czerpaka do dzbana — spijała z niego troszeczkę, kilka kropel; więcej nie była w stanie, bo wino jej nie smakowało. Robiła to nie z chęci picia, by się oszołomić, lecz ze zwyczajnej, przekornej pustoty dziecięcej, która znajduje upust w najdziwniejszych pomysłach i którą zazwyczaj powściąga w dzieciach powaga dorosłych. Jednakże do tych kilku kropli dodając co dzień kilka kolejnych — albowiem kto lekceważy rzeczy nieznaczne, powoli upada — pogrążyła się z czasem w taki nałóg, że już niemal pełne kubki łapczywie wypijała. Gdzież się wtedy podziała tamta mądra staruszka? Gdzie przepadły jej surowe napomnienia? Czy mogło owej skrytej chorobie cokolwiek przeciwdziałać oprócz Twojej, Panie, mocy leczącej, która stale czuwa nad nami? Gdy nie ma ojca ani matki, ani wychowawców, Ty przy nas jesteś, który nas stworzyłeś, który nas przywołujesz, a posługujesz się także naszymi zwierzchnikami, aby nasze dusze ratować. Cóż wtedy uczyniłeś, Boże mój? W jaki sposób zatroszczyłeś się o nią i wyleczyłeś ją z tej choroby? Nieraz chodziła ona do owej beczki razem z pewną służącą.

Gdy były tam tylko we dwie, służąca, jak to nieraz się zdarza, rozzłościła się na swoją młodą panią, a chcąc ją dotknąć boleśnie, nazwała ją pijaczką. Nagle, ukłuta tą obelgą, dziewczyna uświadomiła sobie, jak wstrętny jest ów nałóg. I od razu się go wyzbyła. Jak tedy schlebiający przyjaciele nieraz czynią nas gorszymi, tak obrażający nas wrogowie nieraz przyczyniają się do naszej poprawy”.

Opisany tu nałóg okazał się zatem tylko epizodem w młodzieńczych losach św. Moniki, która też później nigdy do niego nie powróciła. Było to tym istotniejsze, że już niezadługo przyszło jej opuścić dom rodzinny i poślubić człowieka, który nie stanowił obiektu jej uczuć, lecz wydana została za niego bez pytania o zdanie, że zaś okazał się on mężczyzną dalekim od ideału, stąd tym większe czyhało na młodą małżonkę niebezpieczeństwo chęci utopienia trosk i utrapień w winie, którego mocy późniejsza święta zasmakowała we wczesnych latach. Stało się wszakże inaczej, bowiem Monika nie tylko nie popadła na nowo w nałóg, lecz znalazła w sobie tyle wiary, nadziei i miłości, by z czasem zdołać choć w części odmienić trudny charakter męża i również jego przybliżyć do Boga.