Święte rządzą

 Niektóre z nich nie wychyliły nosa zza klasztornej klauzury. Całymi dniami modliły się, pościły, gotowały, prały, zamiatały klasztorne krużganki. Paradoksalnie, te często zupełnie anonimowe za życia kobiety, okazały się potężnymi osobistościami, które były i są władne przemieniać Kościół i świat.

Święta Jadwiga Królowa, św. Brygida Szwedzka, święte księżne Jadwiga Śląska czy Kinga – tu sprawa roli, jaką odegrały, jest oczywista – były władczyniami, tak potężnymi, że decydowały nie tylko o swoich regionach, ale miały też wpływ na losy całej Europy. Jadwiga Królowa, rezygnując z osobistego szczęścia, bo zerwała zaręczyny z austriackim księciem Wilhelmem, miała wpływ na przyjęcie chrześcijaństwa na Litwie, a także na osłabienie wpływów Zakonu Krzyżackiego. Mało znana jest natomiast inna jej decyzja, dająca kobietom prawo do dziedziczenia ziemi.  Święta Brygida Szwedzka, możnowładczyni z dalekiej Północy, słynna wizjonerka i założycielka Zakonu Najświętszego Zbawiciela, potocznie zwanego brygidkami, przepowiedziała wydarzenia tak zadziwiające, że cały Rzym, do którego dotarła w połowie XIV w., tarzał się ze śmiechu. Ale to ona potrafiła przekonać papieża, przebywającego we francuskim Awinionie, by wrócił tam, gdzie powinni przebywać następcy św. Piotra – do Wiecznego Miasta. Nie została wysłuchana przez papieża, więc przepowiedziała mu rychłą śmierć, co też się stało, gdy Urban V wrócił do Francji. Księżne Jadwiga Śląska i Kinga dbały o ubogich, chroniły poddanych w czasie najazdów i grabieży, fundowały kościoły, klasztory i szpitale. 

Jednak nie tylko potężne i znane władczynie wywierały wpływ na dzieje Kościoła i Europy, robiły to bezkompromisowo i owocnie także niewiasty, pochodzące ze znacznie skromniejszych środowisk, drobnej szlachty czy, jakbyśmy to dziś określili, z klasy średniej. Dwudzieste trzecie dziecko farbiarza ze Sieny (barwne tkaniny były w Średniowieczu luksusem, dostępnym dla zamożnych), Katarzyna, stanęła tak jak córka szwedzkich możnowładców przed papieżem w Awinionie, z tym samym postulatem głoszonym w imieniu Boga – powrotu do Rzymu. To rzecz niezwykła – do powrotu z Francji do Rzymu papieży namawiały dwie kobiety, uznawane potocznie za stworzenia słabe i ułomne. Włoski temperament podyktował Katarzynie legendarny gest – żądając od następcy św. Piotra, by wypełnił wolę Bożą, uderzała podobno energicznie pięścią w stół.

Miała też ta niezwykła kobieta inny dar – w swojej ojczyźnie, podzielonej na miasta-państwa, księstwa i księstewka, które bez końca ze sobą wojowały – otóż w tym nieustająco gotującym się kotle konfliktów, zbrodni i waśni, potrafiła mediować, uspakajać emocje, łagodzić obyczaje, nieść pokój. Delegacje skłóconych społeczności błagały ją o mediacje, a ona chętnie się godziła i jej pertraktacje zawsze kończyły się zawarciem pokoju.

Teresa de Ahumada, córka kastylijskiego szlachcica z Avili, wstąpiła do Zakonu Karmelitanek i po latach przebywania w nim zdała sobie sprawę, że jej wspólnota wymaga głębokiej reformy, gdyż rozluźniona dyscyplina, niekończący się sznur gości nie pomaga skupieniu, niezbędnemu dla poszukiwania Boga. Przekonała do swojej wizji młodego ojca, św. Jana od Krzyża, nauczyła go modlitwy kontemplacyjnej i rozpoczęła batalię, tym trudniejszą, że jak stwierdziła w swych pismach, gdy zakonnik poważnie zacznie dążyć do świętości, największe przeszkody na jego drodze piętrzą nie zastępy czartów, a jego właśni współbracia. Była mocno przekonana o swojej słuszności, pisała listy, utwory ascetyczne i dzięki swej zawziętej świętości potrafiła uformować zakon, który do dziś jest potężną tarczą modlitewną Kościoła.

Jeszcze bardziej zadziwiające są historie św. Teresy z Lisieux i św. Faustyny Kowalskiej. Obie młodo wstąpiły do zakonu, były uformowane przez reguły swoich wspólnot i za murami klasztornymi modliły się i pracowały w określonych godzinach. Na pierwszy rzut oka niczym specjalnie nie wyróżniały się od swoich współsióstr i świat nie miał pojęcia o ich istnieniu, zaś własne otoczenie, tak jak karmelitanki z Lisieux, nawet nie wiedziało, co napisać w okólniku po śmierci Teresy. Tak bardzo wydawała się niczym nie wyróżniająca się, przeciętna. Podobnie wiele towarzyszek s. Faustyny przechodziło obojętnie, coś tam o niej słyszały, że rzekomo Pan Jezus Jej się objawia, że czegoś od niej chce, ale dla wielu było to wątpliwe. A ponadto, czy Zbawiciel liczyłby na współpracę z siostrą drugiego chóru, niewykształconą i ubogiego pochodzenia, przeznaczoną do posług i pracy fizycznej?

I oto po śmierci anonimowych siostrzyczek wybuchły prawdziwe „bomby” i okazało się, po opublikowaniu „Dziejów duszy” i „Dzienniczka”, że te kobiety były za życia gigantami, potężnymi mocarzami ducha. Jedna z nich, dzięki własnym bolesnym poszukiwaniom, stworzyła wielką szkołę małej drogi duchowej, skromna Polka przypomniała zaś prawdę starą jak objawienia publiczne Pana Jezusa – że Bóg jest miłością miłosierną i że Syn Boży czeka z utęsknieniem na każdego grzesznika. I te dwie ubogie niewiasty, które nigdy nie pełniły nawet skromnych przełożeńskich funkcji w swych klasztorach uczą nas, że funkcje w Kościele owszem, są ważne, łączą się z godnością i odpowiedzialnością, ale najważniejszym, podstawowym faktem, który daje moc przemieniania świata, jest świętość.

Ojciec Joachim Badeni, dominikanin, który zmarł kilka lat temu w opinii świętości, mówił, że władza kobiet w Kościele jest władzą wpływu. No bo siedzi sobie taka w klasztorze, niby nic się nie dzieje, a po latach okazuje się, że dzięki niej świat łagodnieje, co więcej, miliony idą za prostą kucharką, bo dała im perspektywę miłości Boga – i nadprzyrodzoną nadzieję.

  

Alina Petrowa-Wasilewicz  jest wieloletnią dziennikarką Katolickiej Agencji Informacyjnej i autorką kilkunastu książek