Taki zwyczajny, okupacyjny, marcowy dzień sprzed 80.lat w mym poznańskim domu, nie wyróżniał się czymś szczególnym od tych, które minęły, i które miały nadejść. Zazwyczaj życie codzienne koncentrowało się w kuchni. W jej kącie zlokalizowana była „kotlina”, na żeliwnej płycie – z której emanowało ciepło – pamiętny garnek, z zawsze dostępną kawą zbożową, pogrzebacz. A nad płytą paleniska, na wyłożonej kaflami ścianie, wiszące na haczykach kubeczki. Na wystającej kaflami ścianie, półka drewniana /wykonana jeszcze przez ojca/, a na niej puszki blaszane z suszonymi warzywami. No i ten niezawodny piekarnik, w którym powstawały świąteczne wypieki, również dla sąsiadów, na warunkach przyniesionego, własnego opału. To w tym piekarniku powstawały też syropy z cebuli, którymi Mama leczyła nasze przeziębienia. Tenże piekarnik, czasowo otwierany, dodatkowo ogrzewał pomieszczenie kuchni. Z sufitu zwisała lampa, ochroniona blaszanym talerzem. Przy stole Mama, zawsze zapracowana, cerowała nasze pończochy i skarpety, prasowała. Mieliśmy jeszcze początkowo żelazko z „duszą”, którą najpierw należało rozgrzać w palenisku. Przy maszynie do szycia ciotka Joanna; stale coś szyła, pruła, a my musieliśmy wyciągać nitki z prutych elementów odzieży, z której następnie ciocia szyła dla nas ubrania. Gdy nadchodził wieczór, Mama napełniała butelki od lemoniady ciepłą wodą, wkładała je pod pierzynę, byśmy nie odczuwali zimna nieogrzewanego pokoju. Ale najpierw, po skromnej kolacji, klękaliśmy w kuchni przed obrazem Serca Jezusowego, odmawiając wieczorny pacierz. Często towarzyszyła tym chwilom, wieczorna pieśń, „Wszystkie, nasze dzienne sprawy”. Nie mieliśmy łazienki, jedynie nieogrzewany ustęp, ale to był pewien luksus, bo mieliśmy go wspólnie z sąsiadami, na wewnętrznym korytarzu naszych mieszkań. Inni lokatorzy musieli korzystać z wspólnej ubikacji na klatce schodowej. Pranie odbywało się w kuchni, w ocynkowanej wannie, na drewnianej tarze, w której po zakończeniu prania, Mama nas jeszcze wykąpała, następnie wyszorowała drewnianą podłogę w kuchni i drewniane schody na klatce schodowej. Wodę i środki czystości należało oszczędzać. Do mycia przydzielano nam „mydło”, nazywane przez nas gliną, koloru zielonego, nie tworzące piany.
Dlaczego to tu opisuję, i co to ma wspólnego z Dniem Kobiet ? Czynię to po to, by oddać hołd i szacunek naszym Mamom, takim chociażby, jak moja, która po zakatowaniu ojca w Konzentrations Lager Auschwitz, musiały przejąć na swe barki wychowanie dzieci, w tych trudnych okupacyjnych czasach, podejmując przy tym pracę, często w nieludzkich warunkach.
Obchodząc teraz, w pokojowych warunkach Dzień Kobiet, pamiętajmy także o tych Babciach, Matkach, siostrach – Kobietach tamtych trudnych lat. Dzisiaj zanieśmy Im naszą modlitwę i ten niegasnący płomień naszej pamięci i wdzięczności, bo One nadal o nas dbają, orędując za nami u Boga.

Janusz Marczewski