Byłem w odwiedzinach u naszego starego sąsiada. Pochwalił mi się prezentem, który dostał od swojej małżonki z okazji ich złotych godów. Był to zegar.


Widziałem już wiele zegarów i zegarków, mój wuj nawet je kolekcjonował, miał ich pełne cztery pokoje i wszyscy dziwili się, że ciocia toleruje fakt, iż mieszkanie jest umeblowane “wyłącznie zegarami”… Były tam zegary z kilku stuleci, drewniane, porcelanowe, z różnych metali, nawet zegary z Oceanii, wykonane z muszli i z perłowymi wskazówkami…
Od dzieciństwa podziwiałem kolekcję wuja, a on, nie mając swoich dzieci, zawsze w czasie moich odwiedzin chętnie mnie po niej oprowadzał, cieszył się moim zachwytem, gdy oglądałem pastuszków i pasterki na pozłacanym brązie rokokowego zegara, tancerzy pląsających w takt menueta, albo gdy patrzyłem na zegar, który składał się z figurek płynących po cyferblacie, a każda z tych figurek uderzała w dzwoneczek małym młoteczkiem ozdobionym szlachetnymi kamieniami, prezentując postać z jakiegoś zakątka świata w narodowym stroju…
Zegar, jaki otrzymał starszy pan z okazji złotych godów, był zupełnie inny.

Całkiem nowoczesny. Malutki.
Stawiało się go na stole lub na nocnej szafce i wyglądał jak ciężarek.
Taka nowoczesna metalowakostka. Nie miał cyferblatu, wskazówek. Po prostu zegar bez tarczy.


Można by spytać: Czy ta
kostkajest jeszcze w ogóle zegarem?
Tyle że cyfry z tego dziwnego zegara pokazywały się… z malutkiego okienka jak z projektora na baterie, który nieustannie wyświetla zmieniające się cyfry…
Starszy pan cierpiał na bezsenność, więc o tym pamiętała jego osiemdziesięcioletnia małżonka, jego osiemdziesięcioletnia stała i jedyna miłość.
Kupiła mu…
Świecący czas.
Kiedy pokazywał mi ten niezwykły zegar, pomyślałem, że właściwie pokazuje mi także symbol. Świecący czas…
Czy czas nie powinien świecić? W każdym wieku?
W fakcie, że ktoś tak jak ten pan ukończył osiemdziesiąt pięć lat, nie ma przecież niczego, co mogłoby przeszkadzać w tym, aby jego czas jeszcze świecił…
Aby każda sekunda mogła emitować światło.
Był wieczór, gdy pokazywał mi swój zegar. Zgasił światło, a ja patrzyłem na cyfry, jak biegają po suficie…

Przyszło mi na myśl, że nawet jeśli w nocy starszy pan się obudzi i nie będzie mógł zasnąć, to jego czas nadal mu będzie świecić, stale będzie widział światło każdej sekundy. Sekundy migały po suficie… rzucały światło…
– Ma pan cudowny zegar – powiedziałem do niego.
– Mam cudowną żonę – odparł – każda chwila z nią od czasu, gdy ją poznałem, rozświetla moje życie.
Jegożonaweszła właśnie do pokoju, uśmiechała się do nas.
– Kiedy wychodziła za mnie, powiedziała, że każda jej sekunda będzie tutaj po to, żebym był szczęśliwy, i teraz przy okazji złotych godów mogę potwierdzić, że tę obietnicę spełniła… I że moje życie z nią potwierdza ten zegar – powiedział, podszedł do niej i pocałował ją.
– Czym jest miłość? Wspólnym światłem… Jeden świeci światłem drugiego, a drugi światłem pierwszego…
Gdzież to ja czytałem te zdania?
A może promieniowały na mnie z daru, który dostał sąsiad na złote gody?
Patrzyłem na świecące sekundy, które zmieniając się szybko, ślizgały się po suficie.
Czas świecił.
Czas męża świecił jego żonie. Po to tu był jego czas. Czas żony świecił jej mężowi. Po to tu był jej czas.
A czas obojga świecił ich dzieciom i wnukom.

Odchodząc, zastanawiałem się, komu z moich bliskich zaświeciły dziś sekundy mojego dnia. Miałem dziś tyle sekund… Która z nich zaświeciła? Komu?
I postanowiłem sobie, że liczeniem tych swoich codziennych sekund, które tak całkiem na próżno nie zgasły, spróbuję zająć się przez chwilkę codziennie przed snem…
Czy człowiek nie otrzymuje swych sekund po to, żeby świeciły?
Żeby oświetlał sobie nimi drogę? Żeby świecił nimi swoim bliskim? Bliskim…
I czy gdzieś na świecie jest ktoś, kto z anielskiej perspektywy nie jest jego bliskim?

Więcej w książce:SCHODY DO RAJU – Eduard Martin