Rzecz jasna, że w starożytności, gdy chrztu udzielano zazwyczaj
dorosłym ludziom, ich rodzice nie odgrywali w tym wydarzeniu
wielkiej roli. Znacząca jednak była rola tych, których nazwalibyśmy
dzisiaj rodzicami chrzestnymi. I może od nich zacznijmy. Kiedy
dorosły człowiek podejmował decyzję o zostaniu chrześcijaninem,
prosił o włączenie go do grona katechumenów. Wspólnota chrześci-
jańska miała prawo domagać się, by ktoś za niego poręczył i zaświad-
czył o szczerości jego zamiarów. Także by wziął odpowiedzialność
za jego przygotowanie do chrztu, zadbał o późniejszy wzrost wiary
i wierność wierze. Taki człowiek stawał się więc swego rodzaju ojcem
w wierze dla kandydata do chrztu. Stąd właśnie wzięli się chrzestni.
I choć oryginalnie była to jedna osoba (warto wspomnieć, że według
prawa kanonicznego nadal wymagany jest tylko jeden chrzestny)
z czasem ukształtował się zwyczaj wybierania dwóch osób – kobie-
ty i mężczyzny na wzór biologicznych rodziców. Zwyczaj ten nieco
spłycił wymowę roli chrzestnych, pojmowanych jako swego rodzaju
honorowych rodziców, na których wybieramy osoby, jakie pragnie-
my szczególnie wyróżnić. Często zapomina się o tym, że zadaniem
chrzestnych nie jest honorowe ani zastępcze matkowanie, lecz dawa-
nie chrześniakom wzoru wiary i troska o duchowe ich życie. Dlatego
Kościół stawia chrzestnym wysokie wymagania, oczekując od nich
dojrzałej wiary i życia sakramentalnego. Nauczyć można bowiem
tylko tego, co samemu się umie, a przekazać można tylko to, co
samemu się posiada. Trudno uczyć wiary, którą się nie żyje albo do-
magać się postępowania, jakiego samemu się nie praktykuje. O tym
powinni pamiętać wszyscy kandydaci na chrzestnych, kiedy publicz-
nie deklarują swe zobowiązania.
Warto wspomnieć przy okazji, o tak zwanym świadku chrztu.
Osoba, która jest chrześcijaninem innego wyznania, może pełnić
taką rolę – nie podzielając w pełni wiary Kościoła katolickiego, nie
może być rodzicem chrzestnym w pełnym słowa znaczeniu, może
jednak na pewien sposób wspierać duchowy rozwój chrześniaka
i być dla niego wzorem więzi z Chrystusem. Wybieranie jednak na
świadków chrztu katolików, którzy nie mogą być chrzestnymi ze
względu na nieprawidłową sytuację małżeńską, wydaje się bardzo
wątpliwą próbą omijania prawa.
Pora teraz na rodziców. To oni w dniu ślubu zobowiązali się
„przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym ich Bóg ob-
darzy”. Przyjmując więc odpowiedzialność za wiarę swoich dzie-
ci, nie czynią czegoś nadzwyczajnego, lecz jedynie wypełniają to
zobowiązanie. Małe dzieci zostają ochrzczone na mocy wiary ich
rodziców i na mocy prośby rodziców o chrzest. Nie przez przypa-
dek przed samym udzieleniem chrztu kapłan pyta raz jeszcze rodzi-
ców, niejako się upewniając ostatecznie, czy chcą, aby ich dziecko
zostało ochrzczone. Bez tej zgody, bez tej prośby chrztu nie wol-
no udzielić. Nie tylko jednak o formalną zgodę chodzi. Chodzi
o to, że głównymi nauczycielami wiary są i powinni być rodzice.
Dziadkowie, katecheci, duszpasterze mają jedynie pomagać, ale
nie mogą ich zastępować. Więcej: nie są w stanie zastąpić rodzi-
ców, jeśli wiara ma być dla dzieci duchowym językiem ojczystym.
Rodzic nie może być jak tatuś, który stoi na pomoście i tłumaczy
zanurzonemu w wodzie synowi, jak należy pływać. Wiary nie da
się przekazać teoretycznie – tak, jak teoretycznie nie da się nauczyć
pływać ani jeździć na rowerze. Obowiązuje tu ta sama zasada, co
przy chrzestnych: nauczyć mogę tylko tego, co sam umiem i dać
mogę tylko to, co sam posiadam. Odpowiedzialność jest jednak
o wiele większa niż odpowiedzialność chrzestnych. Zatem i rodzi-
ce, i chrzestni pamiętajcie: najlepsze co możecie zrobić dla swoich
dzieci i chrześniaków to zadbać o własną wiarę i własne duchowe
życie. Wtedy nie będziecie teoretykami.