Przed laty miałem okazję uczestniczyć we Mszy św. w jednym z poznańskich kościołów. Urzekła mnie tam utworzona u stóp ołtarza kompozycja symbolizująca mękę naszego Zbawiciela. Nie znam intencji twórcy tej kompozycji, co jego zdaniem miała w pełni symbolizować. Ja dostrzegłem w symbolice upadającego, zakrwawionego krzyża, również siłę Tego, który go dźwigał, krzyża, który Go przygniatał, a który jednak Go nie zgnębił. On do końca niósł swój krzyż, On zwyciężył swój krzyż. Na tej kompozycji umieszczonych było wiele małych krzyży, które opierały się o krzyż Zbawiciela. I tu dostrzec możemy również, jak nasze krzyże, które w naszym doczesnym życiu musimy nieraz nieść, są jednak znacznie lżejsze od tego, który dźwigał Pan Jezus. Na nich nie ma cierniowej korony, nie ma krwi, one też opierając się o krzyż naszego Zbawcy pozwalają nam wysnuć pewną refleksję. Idąc drogą Pana Jezusa, jeżeli tylko swój krzyż zechcemy oprzeć na życiu i męce Chrystusa, zapewne łatwiej będzie nam go nieść. I tu można by przywołać słowa tej XIX.wiecznej pieśni wielkopostnej autorstwa ks. jezuity Karola Antoniewicza: „w Krzyżu cierpienie, w Krzyżu zbawienie, w Krzyżu miłości nauka. Kto Krzyż odgadnie, ten nie upadnie, w boleści sercu zadanej”…. Kiedy w kalendarzu liturgicznym Kościoła Katolickiego trwa Wielki Post, zaczynamy rozpamiętywać wszystko, co działo się w Wieczerniku, w pałacach arcykapłanów Annasza i Kajfasza, czy wreszcie w pretorium Piłata. Bolejemy nad tym, co się potem stało na drodze prowadzącej na Golgotę i na samej Golgocie. Upamiętnieniem tych wydarzeń są wielkopostne nabożeństwa Drogi krzyżowej, które pozwalają nam jakoby zanurzyć się w tamtych wiekopomnych wydarzeniach, a które w efekcie – w swym epilogu Zmartwychwstania Pańskiego – przyniosły nam nieprzemijający dar życia wiecznego. Czy my dzisiaj, ludzie XXI.wieku potrafimy to docenić ? Myślę, że tak, choć przecież coraz częściej spotykamy się z próbą marginalizowania tego dowodu Boskiej miłości do człowieka. Życie doczesne nie szczędzi nam zdarzeń, które nas próbują przygnieść do ziemi swym ciężarem gatunkowym. Siła naszej wiary polega jednak na tym, by nie pozwolić sobie na tę chwilę słabości i zwątpić, że Bóg nas zostawi samych z naszymi troskami, problemami. Niemalże każdy z nas, którego dotknęły życiowe problemy, kiedy musieliśmy wziąć na swe ramiona ciężar krzyża i nieść go przez życie, spostrzegliśmy zarazem, że kiedy zwracaliśmy się do Boga o pomoc i siły, On nas wysłuchiwał i ten krzyż, który nadal nam jeszcze ciążył, stawał się jednak z czasem lżejszy, a to dlatego, że nie zwątpiliśmy, bo po tej drodze tylko z pozoru idziesz sam, On idzie koło ciebie. Przynajmniej przez chwilę spróbuj porównać ciężar swego krzyża z tym, który muszą nieść inni. Prawdą jest, że jesteś osobą niepełnosprawną, ale popatrz na gorzej od ciebie upośledzonych; spróbuj docenić to, co oni czynią więcej i lepiej. Gdy cię nęka ubóstwo, poszukaj ludzi sobie podobnych i dojrzyj w ich ubóstwie to, co cię przerasta, a oni muszą i potrafią z tym żyć. Zechciej mimo swego ubóstwa, na miarę swoich możliwości im pomóc. Będziesz mile zaskoczony radością, która pojawi się na ich obliczach, a to tobie doda sił. Kiedy jesteś już osobą samotną, spójrz dokoła siebie i znajdź inną osobę samotną, która nie ma przy sobie żadnej bliskiej osoby, nikt jej nie odwiedza, a do tego jest jeszcze chora. Kiedy z tą sytuacją porównasz swoje życie, to mimo że jesteś też samotny, ale możesz chodzić i swoimi odwiedzinami, czy ewentualną pomocą sprawić innej osobie radość. Jest wiele osób, które utraciły swoich najbliższych, ty też do nich należysz; spróbuj jednak na to spojrzeć w kontekście losu innych osób. Straciłeś ukochaną małżonkę, kochającego męża po kilkudziesięciu latach szczęśliwego małżeństwa, dochowaliście się kochających was dzieci, wnuków, przeżyliście tyle szczęśliwych dni. Nawet wtedy, gdy choroba czyniła swoje, prosiłeś Boga, by On pozwolił tobie przygotować się do samotnego życia i On cię wysłuchał. A gdy nadeszła ta chwila, gdy twój najbliższy odchodził, mogłaś trzymać go za rękę, mówiąc z pełną wiarą – do zobaczenia. Pożegnałaś się z nim w domu, możesz odwiedzać jego mogiłę. I tu wypada postawić pytanie – czy to mało ? Pomyśl o tych wszystkich, którzy ginęli umęczeni, upokorzeni w obozach koncentracyjnych, pełni obaw o twój los, nie mają nawet mogiły, na której mogłabyś zapalić zaduszkowy płomień pamięci. A zatem, czy niosąc swój krzyż nie powinienem czuć się w pewien sposób wyróżniony. Umiejmy to doceniać, nieśmy go godnie bez szemrania. A jednak pamiętajmy, że każda droga prowadzi do Boga. Jakąkolwiek On tobie wyznaczy, nie zapomnij, że Bóg jest miłością; On wybiera dla ciebie nieraz drogę trudną, ale na pewno najlepszą. Nie obawiaj się zatem podążać po niej, idź z wiarą, że On na ciebie zawsze czeka. Uświadom też sobie, że zmierzasz do pełni życia, jaka jest w Chrystusie. Zanim jednak ją osiągniesz, musisz mieć najpierw udział w Jego Krzyżu – innej drogi nie ma.

Janusz Marczewski