Tytuł, jak i treść niniejszego artykułu, wywołał w mej świadomości publikowany przez jedną ze stacji telewizyjnych cykl reportaży filmowych pn. „Świadkowie”. W czasie, gdy wspominamy mord dokonany przed 80.laty na naszych obywatelach, elicie przedwojennej Polski, mordzie władz sowieckich na więźniach obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, wspominamy również tych wszystkich, którzy byli deportowani w głąb Związku Radzieckiego, w odległe od Ojczyzny tereny Kazachstanu, Syberii. Jednym z nich, świadków tamtych wydarzeń – o którym wspomina prezentowany na wstępie reportaż „Świadkowie” – był p. Mieczysław Pluta, który spędził na stepach Kazachstanu 6 lat i 3 miesiące, i szczęśliwie powrócił do rodzinnego Białegostoku. W wyjątkowo barwnej i wielce wzruszającej opowieści, mogliśmy poznać trud życia – przez te 75 miesięcy – w warunkach klimatu Kazachstanu, życia w ziemiankach, przy 40-stopniowym mrozie, gdzie chleb był najbardziej cenionym pokarmem. Nie chcę tu relacjonować przebiegu tego publikowanego reportażu, natomiast próbuję skoncentrować się na wartościach „chleba” – tego „naszego powszedniego”, który tam, w tych ekstremalnych warunkach życia, był „na wagę złota”. Na kanwie tamtych wydarzeń, wspominanych przez świadka p. M. Plutę, pojawiła się u mnie refleksja, w wyniku której wybrałem tytuł mego artykułu. W stosunkach polsko-rosyjskich jak wiemy, historia odnotowała wiele zdarzeń, które rzucają cień na życie naszych narodów, w zdecydowanej większości nie z winy obywateli Polski. To wszystko ma wpływ na dzisiejsze relacje, ale myślę, że uczciwość historyczna, uczciwość nas chrześcijan, stawia przed nami wymóg odkrywania prawd, może zdarzeń epizodycznych, ale faktów, które odkrywają prawdziwe oblicze, przynajmniej niektórych przedstawicieli narodu rosyjskiego. Pan M. Pluta, ze łzami w oczach, mówił o „chlebie”, który przynosili im Rosjanie, zwykli mieszkańcy tamtych regionów, ludzie, jak mówił, mający słowiańską duszę. Oni też narażali się na szykany ze strony totalitarnego systemu, ale potrafili dostrzegać trudny los naszych zesłańców. O podobnym zachowaniu mieszkańców miejsc zsyłek obywateli polskich, relacjonował mi, nieżyjący już mieszkaniec naszego miasta, p. Artemiusz Ihnatowicz, który był również zesłańcem, któremu też udało się przeżyć kilkuletnią zsyłkę. Kiedy mówił o trudach swej pracy /był inżynierem drogownictwa/, to jednocześnie zawsze podkreślał, że w wielu przypadkach zaznał /nie tylko on/ pomocy ze strony Rosjan. Wielce wymownym przykładem jest wspominany epizod z przeżywanej tam wigilii świąt Bożego Narodzenia. Zgromadzeni w jakimś pomieszczeniu, może ziemiance lub baraku, nie mając „Opłatka”, dzielili się uformowanymi z chleba „kuleczkami”. Zaintonował też ktoś polską kolędę, którą zebrani ochoczo podjęli. W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł nadzorujący ich strażnik. Wszedł i zaczął słuchać śpiewu – jak mówił mój rozmówca – nie wie, czy rozpoznał treść słów śpiewanej kolędy, ale po pewnym czasie zdjął z głowy „uszankę”, po czym wyszedł bez słowa. Jakie było ich zdziwienie, gdy po chwili powrócił do nich ponownie i przyniósł im bochenek chleba. Mój rozmówca tylko do mnie rzekł: „możesz sobie wyobrazić, czym to było wtedy dla nas, i jak ten gest, w tę wigilijną noc nas wzmocnił duchowo i przywracał wiarę w ludzi, w tych nieludzkich tam warunkach”. Oczywiście ja nie będę tu tworzył własnego komentarza do tamtej chwili. To trzeba było przeżyć, a my możemy jedynie na własną potrzebę, wczuć się w tamtą trudną do wyobrażenia atmosferę, aby poznać własne zdanie. Dlaczego postanowiłem podjąć ten temat na łamach naszej gazetki parafialnej ? A no choćby po to, byśmy mimo wielu uprzedzeń, potrafili, może choć raz, pamiętać o tym, że w tamtych nieludzkich warunkach, byli też przedstawiciele człowieczeństwa, którzy potrafili okazywać „ludzką twarz”, może kierując się tym przykazaniem miłości „miłuj bliźniego swego, jak siebie samego”; oni zapewne też byli chrześcijanami.

Janusz Marczewski