Krzysztof

Krzysztof Kolumb (1446-1506), niechcący odkrywca Ameryki, był też (o czym nie wszyscy wiedzą) człowiekiem ufnej wiary i wielkim czcicielem Maryi. Przedsięwzięcie swojego życia oddał świadomie pod opiekę Matki Bożej, nazywając swój admiralski statek imieniem “Santa Maria”. Flota wypływała z portu z nadzieją dopłynięcia do Indii od strony zachodniej. W dzienniku pokładowym Kolumb odnotował zaraz na pierwszej stronie: “Zanim skreślę pierwszą linijkę, poświęcam tę księgę Najłaskawszej. Dziewicy Maryi. Niech wysłucha moich modłów i pozwoli mi znaleźć to, czego szukam: Indie”. Pogodny nastrój pierwszych dni bladł w miarę, jak wydłużał się czas wyprawy. Mijały tygodnie i miesiące, a może wciąż było bez granic. Do tego jeszcze kończyła się już woda pitna i zapasy żywności. Załoga traciła nerwy, żołnierze i marynarze grozili admirałowi śmiercią, jeżeli nie zawróci z tej szaleńczej trasy. Pod datą 29 września 1492 (sobota) zapisał Kolumb następujące zdarzenie: “Dzisiejszej nocy przed moją kajutą słyszałem głosy i ciche stąpanie. Nie rozumiałem, co mówiono, ale i bez tego wiedziałem, nad czym radzono. W końcu jeden z nich zapukał do moich drzwi. Udawałem, że śpię. Znowu zaczęto się naradzać i ponownie zapukano, tym razem gwałtowniej. To, że nie odważyli się po prostu wtargnąć, dodało mi odwagi. Zacząłem się głośno modlić. Najpierw zapanowała cisza, która była odbiciem ich zaskoczenia. Potem któryś zaklął siarczyście. Wiedziałem, że wciąż zwlekali, więc dalej modliłem się na głos. W końcu dali spokój i odeszli. Bunty załogi nasilały się coraz bardziej. Nie było wyjścia, admirał poprosił więc o jeden jeszcze dzień zwłoki. Jeżeli w tym czasie nie ukaże się żaden ląd, mogą z nim zrobić, co im się żywnie podoba. A on zdecydowanie popłynął dalej na zachód, z modlitwą “Salve Regina”. Nie upłynęły jeszcze 24 godziny, kiedy 11 października 1492, majtek z bocianiego gniazda zawołał owo słynne “ziemia, ziemia”. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a potem udali się do kaplicy okrętowej i pełną piersią odśpiewali “Magnificat”.

*

Zaufanie w dobroć Boga jest podstawą naszej egzystencji. Człowiek ufny, to ten, który powierza swoje życie bez reszty drugiej osobie. Zaufanie jest tak wielkie, że nie obawia się taka osoba krzywdy, ale raczej jeszcze większego dobra z drugiej strony. W ten sposób wiara i zaufanie rozwija się do tego stopnia, że człowiek nie myśli o tym co będzie, bo wie, że będzie na pewno dobrze. Bóg, który jest dobry jest tym, co daje nam siebie. My zaś “wkomponujemy” się w tą dobroć, bo wierzymy iż dobrze nam będzie…

 Maryja jest tą, która zaufała bez reszty. Wszystkie ziemskie i ludzkie sprawy “odłożyła poza siebie”, bo zaufała bez reszty Temu, który jest dawcą życia. To Jemu ofiarowała swój los i całą siebie. W ten sposób Jej “Magnificat” był hymnem uwielbienia Tego, który był całym Jej życiem. To jedno “Tak” powiedziane Bogu zaowocowało splotem wydarzeń, które daje zbawienie i radość z przyszłego zmartwychwstania. Maryja zrozumiała, że wtedy działy się wielkie rzeczy. Swoja postawą dała przykład innym ludziom…