Droga krzyżowa

Stacja I
Jezus na śmierć skazany

To była decyzja człowieka. „Na krzyż z Nim”. To są nasze ludzkie decyzje. Grzech ciężki zabija Boga w nas. Wiem, że to grzech, ale ja tego chcę. Wiem, że Bóg we mnie umrze, ale ja tego chcę. Grzech ciężki nie dzieje się przypadkiem. On się nie przytrafia. To ja decyduję o śmierci Boga we mnie. To ja świadomie i dobrowolnie wybieram. Grzech lekki dzieje się nie do końca świadomie, nie do końca dobrowolnie, nie dotyczy rzeczy najważniejszych. Grzech lekki rani Boga, ale Go nie zabija. Grzech ciężki – to usunięcie Boga z naszego życia. Czasem na chwilę, czasem na długo, czasem na zawsze. „Na krzyż z Nim”.
I nie byłoby dla nas ratunku. Nie byłoby ratunku, gdyby Jezus nie zgodził się za nas umierać.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.


Stacja II
Jezus bierze krzyż na swoje ramiona

Tak, potem jest moralny kac. Ale nie da się cofnąć czasu. I nie wszystko da się naprawić. Skutki niektórych grzechów będziemy dźwigać całe życie. Skutki niektórych grzechów dźwigać będą nasze dzieci. Także tych grzechów, o których nikt nie wie. Tak często szukamy winnych poza sobą: w złym świecie, złych ludziach, złej władzy, złych dzieciach, złym księdzu. Ale gdybyśmy sięgnęli do źródeł zła, odnaleźlibyśmy także swój grzech. Czasem – przede wszystkim swój grzech. To on zdecydował o mojej drodze krzyżowej i drodze krzyżowej moich bliskich.
I byłaby tylko rozpacz. Byłaby tylko rozpacz, gdyby Jezus nie wziął na ramiona naszych grzechów.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja III
Jezus upada pod krzyżem

Ciężar grzechów przytłacza. Grzech wprowadza nas w koleiny, z których ciężko się uwolnić. Jeden grzech pociąga drugi. Tworzy się atmosfera, w której coraz łatwiej o kolejny grzech. W której coraz trudniej grzech ominąć. Mimo najlepszej woli chwilami wydaje się, że już nie ma z tej sytuacji wyjścia. Dobrego wyjścia. Dobrej drogi. Złych dróg jest za to wiele. Zawsze jest ich wiele, zawsze wydają się łatwe, wygodne, miłe. To dlatego znów upadamy w błoto. Środowisko grzechu jest nam często o wiele bardziej znane i bliskie. Więc znów o siebie nie walczymy.
I zostalibyśmy w tym błocie na zawsze. Zostalibyśmy w grzechu na zawsze, gdyby Jezus nie pochylił się aż do samej ziemi i nie dźwignął nas z tego upadku.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja IV
Jezus spotyka Matkę

Nam się zawsze wydaje, że grzech to moja sprawa. Tylko moja. Innym nic do mojego zachowania, do moich decyzji, do mojej wiary, do moich grzechów. Tymczasem nie ma grzechu, który raniłby tylko mnie. Mój grzech zawsze rani innych. Albo wprost, konkretną krzywdą. Albo rani innych przez to, że się wycofuję z bliskich kontaktów, że przestaję dla innych istnieć, że zabraknie im mojej miłości, słów, gestów. Nasz grzech rani też naszych najbliższych przez to, że patrzą jak żyjemy w grzechu i widzą, jak coraz bardziej chowamy się w swój egoistyczny świat. Nie trzeba bić żony, matki, siostry, dziecka, żeby rozdzierać im z bólu serce. Wystarczy powoli odchodzić w swój grzech, w swój ból, w swoje zniewolenie.

I to cierpienie naszych bliskich z powodu mojego grzechu byłoby dla mnie potępieniem. Byłoby potępieniem, gdyby Jezus nie zgodził się na ból spotkania z Matką, choć wiedział, jak bardzo i Jego i Ją będzie to spotkanie bolało. Odkupiciel i Współodkupicielka. Ich wspólny ból zmienił nasz świat.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja V
Szymon Cyrenejczyk pomaga dźwigać krzyż

Wykorzystać kogoś, albo odtrącić. Dwie równie grzeszne postawy wobec bliźnich. Uciekając od pierwszego grzechu, wpadamy w drugi. Wykorzystywanie innych czasem jest trudne do udowodnienia, ale my w głębi serca dobrze to wiemy. Ukrywamy te czyny, bo wiemy, że są zawsze potępiane, zawsze traktowane jak grzech. Natomiast tego drugiego grzechu czasem zupełnie nie zauważamy. Gdy od innych nie potrafimy przyjąć niczego. Gdy inni są nam niepotrzebni. Gdy wszystkich wokół siebie, lub choćby tę jedną najbliższą osobę traktujemy tak, jakby nam już nie była do niczego potrzebna.
Wokół nas jest coraz więcej nikomu niepotrzebnych ludzi. Ich umieranie z samotności byłoby dla nas wyrokiem. Byłoby śmiercią, gdyby Jezus nie zechciał przyjąć pomocy od człowieka na swojej krzyżowej drodze. Bo tak naprawdę, to nie Szymon pomógł Jezusowi. To Jezus obdarował Szymona. Pozwolić sobie pomóc może zmienić czyjeś życie.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja VI
Św. Weronika ociera Twarz Jezusa

Jest też grzech niepomagania. Zbyt często kojarzy nam się tylko ze staruszką, której nie ponieśliśmy ciężkich siatek, z żoną, która wszystko w domu musi zrobić sama. Z kimś, komu wprost odmówiliśmy pomocy. Może jeszcze z czyjąś tragedią, gdy nie wiedzieliśmy jak bardzo pomocy potrzebuje. Ale to są sprawy konkretne, kiedy wyrzuty sumienia wyraźnie przypomną zaniedbanie, niechęć, czy nasz egoizm, wygodnictwo, lenistwo. Tymczasem prawie nigdy nie czujemy wyrzutów sumienia wtedy, gdy nie zrobiliśmy nic tam, gdzie nie dało się pomóc. To nie pomyłka. Tam, gdzie nie dało się pomóc. Jeśli nie dam rady pomóc, czuję się natychmiast zwolniona z pomagania. A przecież to właśnie wtedy ktoś tej pomocy potrzebuje najbardziej. Choćby tylko współczucia, obecności, uśmiechu lub łez.
I ten grzech także Jezus niesie na swoich ramionach. Szczególnie w stacji, gdy podbiega do Niego Weronika i ociera Jego Twarz. Gest wydawałoby się tak kompletnie śmieszny i bezsensowny wobec Kogoś, kto za chwilę będzie umierał. A Jezus przyjmuje ten gest jak skarb i skarbem obdarza także Weronikę.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja VII
Jezus upada po raz drugi

A kiedy już zaczynamy prawdziwą pracę nad sobą, zwykle szukamy stałego spowiednika, który pomoże. Systematycznie przychodzimy do spowiedzi i przez pewien krótki czas wszystko wydaje się takie proste i piękne. Jak wszystko co nowe. Znajduję grzech, naprawdę żałuję, naprawdę postanawiam poprawę i naprawdę udaje się grzech zlikwidować. Jeden, drugi, dziesiąty. Bo po raz pierwszy naprawdę była taka wola, a wstyd przed stałym kapłanem bardzo pomaga.
Stały spowiednik to ogromny dar. Radość z tego daru jednak za jakiś czas mija. Mija, kiedy nagle zdajemy sobie sprawę z tego, że choć zwyciężyliśmy mnóstwo grzechów, że choć pozostaje ich coraz mniej, to każda spowiedź staje się podobna do poprzedniej jak dwie krople wody. Radość mija, kiedy po raz setny w konfesjonale trzeba mówić to samo. Ten sam zestaw grzechów. Mój prywatny zestaw.  Bo kiedy po raz kolejny trzeba powiedzieć o tych samych upadkach, wtedy już coraz trudniej wypowiedzieć i samemu uwierzyć w prawdziwe postanowienie poprawy. A i żal za grzechy coraz częściej staje się mniej ważny niż wstyd przed kapłanem, któremu znów trzeba powiedzieć to samo.
I to jest chwila, kiedy chcemy uciec z naszej drogi do Boga, bo wiary w nas coraz mniej. A Jezus po raz drugi upadł pod krzyżem, żebyśmy tę wiarę i siłę w sobie znów odnaleźli. Żeby wstać i iść dalej.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja VIII
Jezus spotyka płaczące niewiasty

Można być bardzo wrażliwym człowiekiem. Płakać na widok każdej łzy, na widok każdej kropli krwi przeżywać dramat, a każdą krzywdę ludzką odczuwać jak swoją. Wtedy może być, nie musi, ale może być łatwo o piękną modlitwę. Pełną uczuć, wielkich wzruszeń. Szczególnie o taką modlitwę łatwiej w Wielkim Poście. Droga Krzyżowa nasycona obrazami męki Chrystusa. I płacz Gorzkich Żalów. Bo one płaczą pełnym bólu pięknem melodii i słów. Jeśli tylko potrafimy znaleźć czas na wielkopostne nabożeństwa, jeśli jest w nas choć odrobinę wyobraźni, nasze serce będzie płakać, patrząc na cierpiącego Jezusa. I taka modlitwa, kiedy w sercu pełno łez, jest nam potrzebna. Tak wiele pomaga zrozumieć. Tak inaczej przeżyć spotkanie z Bogiem-Człowiekiem. Ale za tym wzruszeniem musi iść czyn. Wzruszenie na widok umęczonego człowieka musi przerodzić się w pomoc. Inaczej stanie się dla nas oskarżeniem.
I także grzech wzruszenia, które nic nie wniosło do naszego życia, Jezus dźwiga na krzyżu. Modlitwa, która nie przemienia życia, jest niczym. Każde spotkanie z Bogiem musi nas przemieniać. „Nie płaczcie nade Mną”, mówi Jezus.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja IX
Jezus upada po raz trzeci

Są grzechy, które lubimy. My się nigdy do tego nie przyznamy tak do końca. Będziemy szukać usprawiedliwień, wyjątkowych okoliczności, winy bliźnich. Ale są grzechy, które lubimy. I jeśli zabraknie prawdziwego nawrócenia, możemy usłyszeć w konfesjonale, że nie otrzymamy rozgrzeszenia. Często są to grzechy VI przykazania. Przyjemność grzechu zagłusza i ocenę i wskazania rozumu. Postanowienie poprawy jest tylko pozorne. Człowiek nie chce zerwać z tym grzechem, bo to będzie za bardzo bolało.  Utraci coś, co uważa za bardzo cenne, może najcenniejsze. Woli grzech. Ale są i takie grzechy, które cały czas bolą, a mimo to trudno je zdecydowanie odrzucić. Jak brak przebaczenia. Cierpimy z powodu jakiejś krzywdy ogromnie, ale to cierpienie podsycamy, pielęgnujemy, ciągle nosimy w sercu. W pewnym sensie lubimy tak cierpieć. Wydaje nam się wtedy, że jesteśmy górą. Bo mamy rację. Ale to pycha górą, nie my. Przebaczenie też niesie chwile cierpienia. Oderwanie się od swojego „skarbu”. Tego cierpienia nie chcemy. Bo odnosimy wrażenie, że przestajemy mieć rację, skoro przebaczamy. Nieporozumienie.
Jezus upada pod ciężarem grzechów, które lubimy i nie chcemy odrzucić. I w tym upadku jest nasza szansa na nawrócenie.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja X
Jezus z szat obnażony

Lubimy cudzy grzech. Lubimy. Pokazuje nam, że nie jesteśmy tacy źli. Albo że nie tylko my jesteśmy źli. To od razu łagodzi grzech, usprawiedliwia, rozmazuje. To dlatego tak chętnie porównujemy się z gorszymi, a nie lepszymi. W ciemności wydaje się, że jesteśmy jaśniejsi. Ale to nam nie wystarcza. Kiedy wiemy o tym tylko my – to nie wystarcza. To za mało. Świat też powinien o tym wiedzieć. O tym, że jesteśmy od kogoś lepsi. O tym, że są gorsi ode mnie. To dlatego tak chętnie mówimy o innych. O tym co w nich złe, o ich słabościach, o ich małych potknięciach i dużych grzechach. Swoje grzechy zakrywamy grubą szatą. Innych z radością obnażamy. Niech świat zobaczy jacy są naprawdę. Niech świat zobaczy ich całkiem nagich.
Tak potraktowaliśmy Jezusa. Nie można było pokazać Jego grzechu, bo grzechu nie miał. Ale można było Go upokorzyć aż do granic. Po samą nagość. Możemy z Niego drwić. Ale możemy też z tej Jego nagości wziąć siły do odsłonięcia swojego grzechu. Stanąć w konfesjonale bez zakrywania grzechu. Całkiem nago. Prawdziwi do bólu.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja XI
Jezus przybity do krzyża

I jeszcze inny rodzaj grzechu. Grzech, za który jesteśmy w stu procentach odpowiedzialni. Ale zazwyczaj pełna odpowiedzialność jest tylko na początku. Wtedy, kiedy sięgamy po grzech po raz pierwszy, drugi, dziesiąty, setny. Bo lubimy, bo nie umiemy się przeciwstawić propozycjom, bo ucisza nasze sumienie czy nasze przykre uczucia, rozładowuje stres czy zmęczenie. To rozmaite słabości. Papierosy, alkohol, narkotyki, hazard, grzechy nieczyste, komputer. Większość z nich nawet w ogóle nie jest na początku grzechem. Narkotyki i nieczystość – zawsze. Ale już nie jest grzechem kieliszek alkoholu, na pewno nie jest grzechem korzystanie z komputera, nie jest grzechem gra w totolotka czy choćby w najgłupszą telegrę. Nie jest grzechem przypadkowe, nieświadome otwarcie internetowej strony porno, podesłanej przez kogoś. Ale już świadome powracanie, korzystanie z czegoś bez żadnego umiaru, częste powtarzanie, to wszystko często kończy się całkowitym zniewoleniem. Nałóg jest wtedy, kiedy już nie umiem powiedzieć „nie”, choć wiem, że muszę. Tu już nie ma dobrowolności i pełnej odpowiedzialności. Ale wcześniej musiał być grzech. Bez ograniczeń.
Jezus pozwolił się przybić do krzyża. Zniewolone ciało, bez możliwości poruszenia się, nawet żeby pobłogosławić. To zniewolenie Jezusa daje nam szansę na wydostanie się z niewoli nałogów.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja XII
Jezus umiera na krzyżu

Są grzechy sięgające samej śmierci. Własnej lub cudzej. Bo choć każdy grzech ciężki jest śmiercią duchową, to jednak póki trwa życie – wszystko można jeszcze zmienić. Śmierć zamyka na ziemi wszystko. Co dalej – pozostanie dla nas na razie tajemnicą. A dla dzisiejszego człowieka ludzkie życie jest coraz mniej warte. Aborcja nie dotyczy jedynie niewierzących. Nie jest nawet jedynie upadkiem. Ludzie nazywający się chrześcijanami walczą o prawo do zabijania. Inni „tylko” nie są przeciw. Z używania środków wczesnoporonnych, które zabijają kolejne poczęte dzieci, wiele kobiet nawet się nie spowiada. Eutanazji dla innych i dla siebie żąda coraz wiecej osób. Cywilizacja śmierci na co dzień przynosi w sytuacjach wyjątkowych „proste” rozwiązanie problemów. Przez samobójstwo.
Zbyt łatwo nam się mówi, że Jezus na krzyżu umierał dobrowolnie. Że chciał tego. Żaden człowiek dobrowolnie nie umiera w takich mękach, żaden człowiek nie chce tak umierać. A Jezus był prawdziwym człowiekiem. Jego ból nie był light. Cierpiał tak samo, jak cierpiałby każdy z nas. Nie, Jezus nie umierał dobrowolnie. Jak bardzo tego nie chciał – widzieliśmy w Ogrodzie Oliwnym. „Oddal ode mnie ten kielich…” Jezus umiera pod przymusem. Tyle tylko, że nie jest to przymus z zewnątrz. To nawet nie jest przymus ze strony Ojca – Boga. To był przymus wewnętrzny. Przymus miłości. Bo aż tak nas ukochał. Umarł, byśmy żyli.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja XIII
Jezus zdjęty z krzyża

Cierpienie dotyka wszystkich. Wierzących i niewierzących, małych i dużych, winnych i niewinnych. Na Golgocie obok siebie wisieli bezgrzeszny Bóg i złoczyńcy. Gdy patrzymy na ludzkie drogi krzyżowe, na krzyż niesiony przez nich czasem całymi latami, zbyt często szufladkujemy tych ludzi. Musieli na to sobie zasłużyć. O niektórych nawet wiemy, czym sobie na to w przeszłości „zasłużyli”. Cudzych grzechów nie zapominamy. Grzechy innych widzimy na co dzień i nawet nie zawsze jest nam żal ludzi, że idą drogą krzyżową. Jakaś sprawiedliwość być musi – mówimy. I jest w tym wiele prawdy. Nasza droga krzyżowa ma źródło w wielkim stopniu w naszych grzechach i winach, złych decyzjach, lekceważeniu sytuacji. Często jest „sprawiedliwością”, jaką nam życie oddaje. Ale nawet wtedy, gdy wina jest bezsporna, nawet wtedy potrzebujemy kogoś, kto by nas z tego krzyża zdjął. Żebyśmy nie zamknęli się w bólu. Żebyśmy potrafili zapragnąć dobra. Choćby nawet było już na wszystko w tym życiu za późno. Dobry łotr wygrał życie w chwili śmierci.
Pod krzyżem stała Matka. Wzięła w ręce ciało umęczonego Jezusa. Czekała na tę chwilę przez całą drogę krzyżową. Przytuliła Go do serca najszybciej jak się dało. Gdy pozwolili na to oprawcy. Z tej stacji bierzemy siły, by pomóc ukrzyżowanym, choćby nawet nie dało się już realnie pomóc.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Stacja XIV
Jezus złożony do grobu

Śmierć nie wzrusza tylko wtedy, gdy zamkniemy swoje serca na miłość. Normalnie jest tak, że nawet wielkie poczucie krzywdy kończy się, gdy nadchodzi śmierć. Spokojni, że ktoś nas nigdy już nie skrzywdzi, zauważamy także swoje winy, swój brak miłości, swoją obojętność. Często dopiero wtedy czujemy się współodpowiedzialni za cudzy grzech. To stąd bierze się wrażenie, że na cmentarzu spoczywają ciała ludzi lepszych, niż byli za życia. Bo kiedy stać nas na prawdziwą szczerość – zawsze znajdziemy jakiś grzech wobec tych, którzy już umarli. I zawsze pojawi się myśl, że mogło być inaczej, gdyby w nas było więcej miłości, i że już za późno na poprawki.
Jezusa też złożono do grobu. Wydawało się, że na zawsze coś się skończyło. Ale Jezus zmartwychwstał. Od tej chwili grób jest tylko na chwilę. Miejscem spoczynku na chwilę. I nigdy nie jest za późno na naprawienie krzywd wobec Boga i wobec ludzi. Miłość może sięgać poza grób. Klęcząc przy grobie Jezusa, pamiętajmy o Zmartwychwstaniu. Tylko w zmartwychwstaniu wszystko odnajduje sens.
Któryś za nas cierpiał rany
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.

Teresa