Zakonnica, mistyczka,
doktor Kościoła († 1897)Wspomnienie 1 października

Maria Franciszka Teresa Martin przyszła na świat w północnej Francji w niezwykle pobożnej i kochającej się rodzinie wielodzietnej. Gdy miała 4 lata, straciła matkę – wychowywał ją ojciec. Wcześnie postanowiła zostać zakonnicą. W pamiętniku zapisała, że w noc Bożego Narodzenia w czasie pasterki przeżyła nawrócenie: „Pojawiło się wtedy pragnienie pozyskania dla Jezusa wszystkich grzeszników.” Postanowiła oddać swoje życie Chrystusowi dla zbawienia dusz. Jako piętnastolatka, w styczniu 1889 r., wdziała habit zakonny w klasztorze karmelitanek w Lisieux, przyjmując imię Teresy od Dzieciątka Jezus. Ciężko chorowała na gruźlicę, wówczas chorobę nieuleczalną. Pisała: „Już nie mogę! Cóż to za łaska mieć wiarę. Gdybym nie miała wiary, bez wahania zadałabym sobie śmierć. Nigdy nie przypuszczałam, że można tyle cierpieć. Nie mogę sobie tego wytłumaczyć, jak tylko moim gorącym pragnieniem zbawienia dusz oraz tym, że chcę pomagać kapłanom”. Ze względu na stan zdrowia, nie mogła zostać misjonarką, ale nie porzuciła pragnienia służenia misjom. W tej intencji ofiarowała Bogu swoje liczne cierpienia fizyczne i duchowe. Zmarła w wieku 24 lat. Nieco ponad ćwierć wieku później kanonizował ją Pius XI. W uznaniu wagi jej pism duchowych św. Jan Paweł II dołączył ją do grona doktorów Kościoła. W 2015 r. papież Franciszek kanonizował oboje jej rodziców.

Ojcze nieskończenie dobry, przez wstawiennictwo św. Teresy z Lisieux, rozpal we mnie miłość i oddanie Twoim dziełom.

Zaawansowana choroba zazdrości
Gdyby święci mogli nam powiedzieć, co myślą o tym, co o nich napisano, bylibyśmy bardzo zaskoczeni. Bez wątpienia wyznaliby nam często, że nie poznają siebie w portretach swoich dusz namalowanych przez nas. (święta Teresa od Dzieciątka Jezus) Przyglądając się świętym, dostrzegamy najczęściej ich wielkość. Wzdychamy przy tym ciężko i zazdrośnie, bo wydaje się nam, że otrzymali więcej niż my. Chcielibyśmy i dla siebie podobnej chwały. Rzadziej już uświadamiamy sobie, że ta ich świętość rodziła się w doświadczeniu codziennych zmagań. Nie jest nam łatwo przyjąć, że cierpienie jest kluczem do wyniesienia, które w nich podziwiamy. Pewna pani w średnim wieku mówiła o żyjących w niej uczuciach złości względem Boga i świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Powód – Teresa otrzymała od Boga tak wiele, a ja nic. Była to oczywiście zaawansowana choroba zazdrości. Wcale nie takie znowu rzadkie zjawisko. W jakimś stopniu podobna dolegliwość cechuje wielu z nas. Pragniemy królować, ale nie w głowie nam dobrowolnie przyjąć cierpienie i próbę.