O Święcie Miłosierdzia
Każdy dzień jest dniem Miłosierdzia Bożego, bo każdego dnia Bóg miłosierny podtrzymuje nas w naszej codziennej wędrówce przez ziemię i każdego dnia możemy przystąpić do sakramentu pokuty oraz przyjąć Komunię świętą, a więc zanurzyć się w oceanach Bożych łask. Każdego dnia! Ale jeden dzień w kalendarzu jest Świętem Miłosierdzia Bożego: to pierwsza niedziela po Wielkanocy, zwana „białą niedzielą”, albo „niedzielą katechumenów”. W pierwotnym Kościele, katechumeni, którzy otrzymali chrzest podczas uroczystej Wigilii Paschalnej, przez osiem dni przychodzili do kościoła, aby dziękować Bogu za otrzymany dar. Pierwsza niedziela po Wielkanocy była ostatnim z tych dni. Wtedy swoje dziękczynienie wyrażali w sposób najbardziej uroczysty. Doskonale oddają to teksty mszalne: „Boże zawsze miłosierny – modlimy się w kolekcie – Ty przez doroczną uroczystość wielkanocną umacniasz wiarę swojego ludu. Pomnóż łaskę, której udzieliłeś, abyśmy wszyscy głębiej pojęli jak wielki jest chrzest, przez który zostaliśmy oczyszczeni, jak potężny jest Duch, przez którego zostaliśmy odrodzeni i jak cenna jest Krew, przez którą zastaliśmy odkupieni”. Czyż więc można sobie wyobrazić bardziej stosowny moment, by – w liturgicznej formie – uczcić tajemnicę Bożego Miłosierdzia?
Datę święta ustalił zresztą jako pierwszy nie papież, nie biskup, nie kolegium biskupów i nie pobożne grono świeckich, ale sam Chrystus. Już podczas objawień, jakie siostra Faustyna otrzymała w Płocku (w lutym 1931 roku), Jezus poprosił o ustanowienie święta i o to, by było ono odprawiane właśnie w Niedzielę Przewodnią. Mówił siostrze Faustynie: „ja pragnę, aby było Święto Miłosierdzia. Chcę, aby ten obraz, który namalujesz pędzlem, żeby był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, ta niedziela ma być Świętem Miłosierdzia” (Dz. 49) i dalej: „Święto Miłosierdzia wyszło z wnętrzności moich, pragnę, aby było uroczyście obchodzone w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Nie zazna ludzkość spokoju, dopóki się nie zwróci do źródła miłosierdzia mojego” (Dz. 699). Potem będzie Pan Jezus jeszcze wielokrotnie prosił o to, by właśnie tego dnia obchodzono to święto, by wystawiono do publicznej czci obraz Miłosierdzia, by kapłani głosili kazania o Bożym miłosierdziu i z gorliwością służyli w konfesjonale.
Dlaczego to święto ma takie znaczenie? Ze względu na obietnice Pana Jezusa z nim związane. Sam Chrystus nazywa ten dzień „ostatnią deską ratunku” (Dz. 965) i obiecuje niezwykłe dary, które zostaną udzielone każdemu, kto tego dnia przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej. Słowa, które mówią o tych obietnicach, są jak bomba: „Córko moja, mów całemu światu o niepojętym miłosierdziu moim. Pragnę, aby Święto Miłosierdzia było ucieczką i schronieniem dla wszystkich dusz, a szczególnie dla biednych grzeszników. W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia. Wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia mojego; która dusza przystąpi do spowiedzi i Komunii świętej, dostąpi zupełnego odpuszczenia win i kar; w tym dniu otwarte są wszystkie upusty Boże, przez które płyną łaski; niech się nie lęka zbliżyć do mnie żadna dusza, chociażby jej grzechy były jak szkarłat” (Dz. 699).
Czyli Święto Miłosierdzia to taki dzień,kiedy trzeba raz na zawsze wykreślić ze swojego słownika zdania: „to już koniec”, „już nie dam rady”, „już nie mam szans”, „już się nie zmienię”, „już po mnie”. Nie! Nie! Nie! Właśnie, że nie! Nie wolno tak mówić, nie wolno tak nawet myśleć. Zaczynaj od nowa. Właśnie w ten dzień! Człowieku zaczynaj od nowa! Jeśli jesteś w grzechu – idź do spowiedzi. Choćby twoje grzechy były jak szkarłat – wybieleją. W tym dniu każdy, nawet największy grzesznik, może stać się najmilszym dzieckiem Boga. Nawet jeśli w twoim życiu była aborcja, zdrada małżeńska, nawet jeśli były jakieś okropne i najbardziej wyrafinowane grzechy seksualne, nawet jeśli była kradzież, oszczercze oskarżenia dobijające kogoś, nawet jeśli było przekleństwo, nawet jeśli ostatnia ważna spowiedź była ze dwadzieścia lat temu, nawet jeśli się nie spowiadasz w ogóle od kilkunastu, albo kilkudziesięciu lat, przyjdź tego dnia koniecznie do spowiedzi. Bo inaczej – pójdziesz do diabła. Dosłownie! Innej alternatywy nie ma. Skoro to święto jest ostatnią deską ratunku. Miłosierdzie Boże jest ratunkiem dla świata i dla człowieka, ginącego w grzechu. A jak się tonący ostatniej deski nie uchwyci, to co z nim będzie? Strach pomyśleć.
Święto Miłosierdzia to także i taki dzień, kiedy trzeba raz na zawsze wykreślić ze swojego słownika zdania: „z nim już koniec”, „już nie da rady”, „już nie ma szans”, „już się nie zmieni”, „już po nim”, „wszystko na nic”. Nie! Nie! Nie! Właśnie, że nie! Nie wolno tak mówić, nie wolno tak nawet myśleć. Kiedy podejdziemy do obrazu Bożego Miłosierdzia, to zobaczymy, że te promienie są jak rzeka. Że one się nie zatrzymują na brzegu obrazu, ale płyną dalej, dalej. I tak jest naprawdę! Promienie łaski chcą spaść na cały świat i na każdego. „O jak mała liczba dusz prawdziwie Cię zna” – napisała siostra Faustyna. I dlatego Święto Miłosierdzia Bożego powinno być też czasem naszej intensywnej modlitwy za niewierzących, za oddalonych od Boga. Nie dniem narzekania na nich, nie dniem ich potępiania, ale dniem szczególnej modlitwy w ich intencji.
Kobieta bardzo duchowo podobna do siostry Faustyny, wielka czcicielka Miłosierdzia Bożego, kobieta ufna – św. Teresa z Liesieux, uważała niewierzących za swoich braci, z „którymi siedzi przy tym samym stole i je ten sam chleb” i prosiła Jezusa, aby nigdy nie została od tego stołu odsunięta, ponieważ, w odróżnieniu od nich, poznała czym jest miłość Boża, podczas gdy oni nie uświadamiają sobie nawet jak bolesna jest ich sytuacja. To jest też nasze zadanie na dzisiaj. Jeśli nie umiemy tego robić codziennie, to przynajmniej w dzień Miłosierdzia Bożego – zasiądźmy z niewierzącymi przy ich stole, jedzmy ich chleb, słuchajmy ich, starajmy się ich zrozumieć, a przede wszystkim ich nie osądzajmy! Nie osądzajmy tych, którzy mają ze swoją wiarą problem, którzy nie są nie tylko w pierwszej kościelnej ławce, ale nie są w żadnej. Chcieliby może być, ale nie umieją. Módlmy się za nich, ofiarujmy tego dnia w ich intencjach nasze posty, pokuty i cierpienia, ale ich nie osądzajmy. Miejmy dla nich dużo cierpliwości i dużo miłości. Pewna zatroskana mama powiedziała mi niedawno, że syn odszedł od Boga, mieszka z kobietą. „Więc postanowiłam – mówi ona – że moja noga w jego domu nie postanie. On może do nas przyjść, ale bez niej. My do niego nie pójdziemy”. Tylko, że to nie jest ani Chrystusowe, ani chrześcijańskie. Pan Jezus jadał z celnikami i grzesznikami przy ich stole (od Niego nauczyła się tego św. Teresa), nie czekał, aż celnicy przyjdą do Jego stołu. Może nigdy by nie przyszli. Nie mogę oprzeć się myśli, że wielu ludzi nie odrzuciłoby nigdy Boga, gdybyśmy my – „urasowieni chrześcijanie” nie odrzucili ich tak szybko i tak łatwo. Pan Jezus mówi do Faustyny: „Tak, pierwsza Niedziela jest Świętem Miłosierdzia, ale musi być i czyn” (Dz. 742).
Właśnie: „musi być i czyn”! Tak mówi Pan Jezus Faustynie i tak mówi nam. „Musi być i czyn”! Jaki? Konkretny. Tyle ilu czcicieli Miłosierdzia Bożego, tyle potencjalnych, konkretnych czynów miłosierdzia. Nie chodzi tylko o to, by się wykpić tzw. dobrymi uczynkami. Że ja dam coś biednemu, albo na Caritas. To jest ważne, ale niewystarczające. Dużo bardziej chodzi właśnie o tę postawę miłosierdzia wobec słabo wierzących, albo niewierzących wcale.
Święto Miłosierdzia Bożego nie od razu pojawiło się w kalendarzu liturgicznym. Choć już 16 kwietnia 1944 roku obchodzono je w Krakowie, a w 1946 roku biskupi polscy wnieśli do Stolicy Apostolskiej prośbę o oficjalne ustanowienie święta, to na stałe dopiero od 1985 roku było ono obchodzone w archidiecezji krakowskiej, a od 1995 roku w całej Polsce. W czasie kanonizacji siostry Faustyny, 5 maja 2000 roku (która, podobnie jak jej beatyfikacja, odbyła się – a jakże – w Święto Miłosierdzia Bożego), papież Jan Paweł II oficjalnie ogłosił, że II Niedziela Wielkanocna obchodzona będzie w całym Kościele jako Niedziela Miłosierdzia Bożego. Pięć lat później, w wigilię tej Niedzieli, papież Jan Paweł, przeszedł do Domu Ojca, a 1 maja 2011 roku, także w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, został ogłoszony Błogosławionym.
Kiedy uczestniczymy w Mszy świętej sprawowanej w Niedzielę Miłosierdzia słyszymy ewangelię o apostole Tomaszu, który wkłada swoje dłonie w rany Chrystusa. Nie trzeba wielkiego talentu teologicznego, żeby zobaczyć jak bardzo ta ewangeliczna scena jest bliska tajemnicy objawionej światu za pomocą św. siostry Faustyny. Oto, gdy Apostołowie mówią: „widzieliśmy Pana”, Tomaszowi to nie wystarczy. On chce więcej. Nie chce wiązać się z ideą, z opowieścią o Chrystusie. Chce osoby. Mówi więc: „dopóki nie zobaczę Go na własne oczy i dopóki Go osobiście nie dotknę, nie uwierzę”. I Jezus pokornie odpowiada na to żądanie. Po ośmiu dniach przychodzi biedny i bezbronny, jak na znanym nam tak dobrze obrazie. „Proszę Tomaszu, oto moje rany, oto mój bok i moje dłonie, oto ja we własnej osobie. Patrz i dotykaj mnie i nie bądź niedowiarkiem, ale wierzącym!”. Wtedy serce Tomasza otwiera się całkowicie i wydostaje się z niego najczystszy, najbardziej ufny okrzyk wiary w bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa. Słowa, które wyrażają wszystko: „Pan mój i Bóg mój”. To samo co: „Jezu, ufam Tobie”. To jest już mój Pan i mój Bóg! Nie „jakiś”, teoretyczny, daleki, wielki Bóg w ogóle, ale Bóg mój, Pan mój – mojego życia i mojego losu. Tak, wtedy Tomasz miał swoje Święto Miłosierdzia Bożego.
Ten apostoł zwany jest Didymos, czyli „bliźniak”. Czy on znajdzie swoich duchowych bliźniaków wśród czcicieli Bożego Miłosierdzia? Wśród nas?! Oby znalazł ich jak najwięcej!