Był dominikaninem (co prawda świeckim, ale zawsze) gruntownie uformowanym przez… jezuitów. Co prawda do prowadzonej przez nich szkoły trafił za karę, gdyż oblał egzaminy i musiał powtarzać klasę, jednak w jego przypadku świetnie sprawdziła się maksyma Hemingway’a, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Frassati nie tylko nadrobił zaległości w nauce, ale dodatkowo, zainspirowany przez środowisko, do którego trafił, podjął wysiłek konsekwentnej, bardzo konkretnej formacji. Jego kierownikiem duchowym został o. Pietro Lombardi SI i efekty ich współdziałania wkrótce się wyraźnie ujawniły w życiu Pier Giorgia.
Stowarzyszenia
Nie należał do osób, które działają w pojedynkę. Najpierw więc zapisał się do Apostolstwa Modlitwy i Krucjaty Eucharystycznej. Przynależność do drugiego z nich dawała mu możliwość codziennego przystępowania do Komunii św. Przez wiele wieków taka praktyka była zarezerwowana dla wybranych, więc nawet zaangażowani wierni patrzyli na nią podejrzliwie. Pani Frassati wręcz obawiała się, że dla jej syna wkrótce będzie to banalna forma pobożności. Tak się jednak nie stało. Za to nastąpił bardzo szybki duchowy rozwój Pier Giorgia, zaś kult Chrystusa Eucharystycznego był jednym z głównych elementów jego pobożności. Ile razy przejeżdżał lub przechodził obok kościoła, zawsze wykonywał znak krzyża i chwilkę się modlił, a uroczystość Bożego Ciała była jedynym dniem w roku, kiedy bez narzekania nakładał elegancki garnitur. Jako członek Krucjaty towarzyszył kapłanowi niosącemu monstrancję, chciał więc godnie wyglądać.
Kiedy wzmogła się we Włoszech działalność faszystowskich bojówek i jedna z nich zakłóciła procesję, Pier Giorgio bez wahania stanął w obronie Najświętszego Sakramentu. Co prawda, wyszedł lekko poobijany, ale to był drobiazg.
Studia i ubodzy
O Frassatim mawiano, że jest valanga di vita – lawiną życia. Był energiczny, głośny, pełen radości, ale jednocześnie ten nadmiar energii sprawiał, że przesiadywanie nad książkami strasznie go nużyło. Z tego powodu, choć inteligentny, wciąż miał problemy z zaliczaniem egzaminów, i studentem był przeciętnym. Co prawda wybrany przez niego kierunek na politechnice – górnictwo – był zgodny z jego zainteresowaniami, ale było także wiele innych, ciekawszych zajęć.
Z rodzinnego Turynu było blisko w Alpy, zresztą świat nie kończył się przecież na Włoszech, a Frassatiego było stać na wyjazdy (odwiedził także kopalnie na Śląsku). Byli też ubodzy, a właściwie nędzarze, których głęboko dotknęła najpierw wojna, a potem kryzys gospodarczy z początku lat dwudziestych. Z właściwą sobie werwą, ale też delikatnością, dzielił się z nimi tym, czym mógł. Odwiedzał ich dzielnice i domy, pomagał szukać pracy, dopłacał do wynajmu mieszkań i spłacał długi. Kupował także leki, sprowadzał lekarzy, a jeśli było trzeba, także księży z wiatykiem. Zadbał o to, by o tej sferze jego życia wiedziało jak najmniej ludzi. Robił to dla Chrystusa, nie dla poklasku. Planował nawet, że jak skończy studia, to będzie pracował z górnikami, starając się ulżyć, na ile to możliwe, ich ciężkiemu życiu.
W stronę życia
W lipcu 1925 r. Frassati miał uczyć się do kolejnej poprawki, na szczęście było już widać koniec studiów. W tym samym czasie zachorowała jego ponad osiemdziesięcioletnia ukochana babcia. Cała rodzina skupiła się na jej agonii i zignorowano pierwsze objawy choroby u Pier Giorgia, zresztą on sam starał się ukryć swój stan przed rodziną. Na początku wydawało się, że to zwykła grypa, jednak kiedy pojawiły się pierwsze niedowłady i paraliże, sprawa stała się poważna. Sprowadzony do domu lekarz stwierdził chorobę Heinego-Medina, niestety już w zaawansowanym stadium. Próbowano jeszcze sprowadzić surowicę z Paryża, jednak przywieziono ją za późno. Pier Giorgio umierając, pamiętał o swoich podopiecznych. Jednym z jego ostatnich poleceń była prośba do siostry o przedłużenie kwitu dłużnego z lombardu i przekazanie leków potrzebującym.
Po czterech dniach ciężkiej choroby Pier Giorgio zmarł nad ranem 4 lipca 1925 r. I wtedy do domu Frassatich zaczęły przychodzić tony listów z kondolencjami, a dzwonek przy drzwiach wprost się urywał. Rzeka ludzi z ubogich dzielnic płynęła, by pożegnać się z ich ukochanym przyjacielem i dobroczyńcą. W dniu pogrzebu wstrzymano ruch, tak liczny był kondukt pogrzebowy. Nic dziwnego, że kult zrodził się od razu i dynamicznie rozwijał.
Został ogłoszony błogosławionym 20 maja 1990 r. przez Jana Pawła II i jest patronem studentów oraz Akcji Katolickiej.
Elżbieta Wiater – doktor teologii, historyk, autorka kilku biografii świętych, publicystka katolicka. Mieszka w Krakowie.