Życie Jana Gabriela Perboyre’a (1802-1840) można zamknąć w trzech etapach: pierwszy od urodzenia do wstąpienia do wspólnoty wincentyńskiej; drugi od nowicjatu do wyjazdu do Chin; trzeci – obejmuje działalność misjonarską w Chinach, której ukoronowaniem było męczeństwo. Dwa pierwsze były ludzkim i duchowym przygotowaniem do realizacji trzeciego etapu.

Trudno byłoby znaleźć bardziej znaczący dzień narodzin dla przyszłego misjonarza -męczennika niż uroczystość Objawienia Pańskiego. Właśnie 6 stycznia 1802 roku, w małej miejscowości Puech należącej do gminy i parafii Montgesty niedaleko Cahors we Francji, urodził się Jan Gabriel Perboyre. Ochrzczony w dniu następnym otrzymał imiona najstarszego stryja, który mieszkał w domu rodzinnym znajdującym się niedaleko Catus, zwanym Zamkiem Villary. Pomimo przywrócenia pokoju religijnego i wolności kultu w związku z zawarciem konkordatu przez Napoleona i papieża Piusa VI (1802) sytuacja, w jakiej znajdował się ówczesny Kościół we Francji, była dość trudna i złożona. Istniała potrzeba jego odbudowy zarówno pod względem duchowym jak i materialnym.

W Zamku Villary urodził się jego ojciec Piotr, a także stryj Jakub (1763-1848), kapłan Zgromadzenia Misji, który podczas Rewolucji Francuskiej złożył przysięgę wierności “Konstytucji cywilnej kleru”. Nieco później ufundował Małe Seminarium w Montauban. Jakub w młodości pragnął wyjechać na misje do Chin, jednak tego marzenia nie udało mu się zrealizować.

W roku 1799 Piotr Perboyre poślubił Marię Rigal. Z tego związku przyszło na świat ośmioro dzieci, z których drugim był Jan Gabriel. Sześcioro z nich poświęciło się służbie Bożej: trzech synów zostało księżmi Zgromadzenia Misji założonego przez św. Wincentego a Paulo; dwie córki – Siostrami Miłosierdzia, w zgromadzeniu zawdzięczającemu swe powstanie św. Wincentemu i św. Ludwice de Marillac. Trzecia córka podjęła decyzję o wstąpieniu do Zakonu Karmelitańskiego, jednak przedwczesna śmierć nie pozwoliła jej zrealizować tego celu. Najstarsza córka i najmłodszy syn Antoni założyli rodziny.

Wychowany w zdrowej atmosferze rodziny chrześcijańskiej, solidnej i wymagającej, Jan Gabriel dość szybko ukochał Boga: pierwszych modlitw nauczył się na kolanach matki. Rodziców darzył wielką miłością, szacunkiem i posłuszeństwem. Sam był dzieckiem poważnym a równocześnie nieśmiałym, czym zdobywał sobie uznanie i podziw u wszystkich. Od najmłodszych lat był wychowywany w szacunku do pracy – już jako sześcioletnie dziecko pilnował rodzinnego stada owiec.

Ojciec pokładał w nim wielkie nadzieje jako na najstarszym z synów licząc, że kiedyś to on przejmie gospodarstwo. Dlatego wprowadzał go w tajniki wszystkich prac w trzydziestohektarowym gospodarstwie: uczył utrzymywania pastwisk dla owiec, lasów, uprawiania zbóż, winogron i orzechów. Kiedy Jan Gabriel ukończył osiem lat został wysłany do szkoły w Montgesty. Przebywał tam prawdopodobnie tylko w okresie zimowym, ponieważ latem był potrzebny w gospodarstwie. Był chłopcem bardzo inteligentnym, co pozwoliło mu doskonale nauczyć się języka francuskiego, o czym świadczą jego późniejsze listy pisane w wieku piętnastu lat. Równocześnie uczęszczał na katechizację. Tu również okazywał wielkie zainteresowanie i robił tak duże postępy, że proboszcz w Montgesty pozwolił mu przyjąć Pierwszą Komunię świętą w wieku jedenastu lat (rok wcześniej niż jego rówieśnicy).

Jan Gabriel wracając do domu chętnie dzielił się z rodzeństwem tym, czego nauczył się w szkole czy na katechizacji. Zdarzało się również, iż powtarzał im niedzielne kazania tak wiernie, że kiedyś ojciec żartując powiedział mu: Ponieważ dobrze mówisz kazania, trzeba będzie posłać cię do seminarium! Prawdopodobnie był to żart, bo przecież liczył na to, że właśnie on przejmie po nim gospodarstwo.

Wieczorami cała rodzina Perboyre zbierała się na wspólną modlitwę, czytanie Pisma świętego, życiorysów świętych i książek religijnych, jakie były dostępne w wiejskich domach w Quercy. Zadaniem Jana Gabriela było czytanie ich na głos i nie ograniczało się jedynie do własnego domu. Dość często udawał się do swojej dobrej cioci Rigal, która mieszkała po drugiej stronie drogi. Tam również służył jako lektor. W Montgesty podziwiano tego zdolnego i pełnego zalet chłopca. Kiedy przechodził – mówiono szeptem: Mały święty!

Ks. Jakub Perboyre, stryj Jana Gabriela, od roku 1808 wraz z innym Misjonarzem ks. Gratacapem przebywał w Montauban (miejscowości należącej wtedy do diecezji Cahors). Z własnych oszczędności zakupili oni stary klasztor pokarmelitański na wybrzeżu Sapiac i założyli tam Małe Seminarium, które miało przygotować kandydatów do kapłaństwa.

W 1817 roku Piotr Perboyre w porozumieniu z żoną zdecydował, iż ich drugi syn Ludwik (który właśnie ukończył 10 lat) będzie mógł rozpocząć naukę z szkole. Wysłano go do Montauban, powierzając opiece ks. Jakuba. Jednak dla tego chłopca, który nigdy przedtem nie opuszczał domu, tęsknota i zagubienie w obcym środowisku były trudne do zniesienia. Za wszelką cenę chciał wrócić do domu. Dlatego uzgodniono, że starszy brat – piętnastoletni Jan Gabriel – pojedzie razem z Ludwikiem do Montauban i pozostaną tam razem przez kilka miesięcy. Ten wspólny pobyt miał młodszemu bratu ułatwić przystosowanie się do nowego środowiska. Jan Gabriel, będąc w kolegium niejako dla towarzystwa, nie zmarnował tego czasu. Doskonalił znajomość języka francuskiego i uczył się również innych przedmiotów. Można się o tym przekonać czytając jego pierwszy list, staranny i poprawny, który napisał do swojego ojca: Nigdy nie pisałem listu. […] Dzisiaj czynię to pierwszy raz, jest więc rzeczą oczywistą, Drogi Ojcze, że wy otrzymacie pierwociny tego, czego się nauczyłem…

 

Predyspozycje intelektualne i pobożność Jana Gabriela – “ucznia przez przypadek” – wywarły wielkie wrażenie zarówno na ks. Jakubie jak i na pozostałych nauczycielach. Gdy pod koniec maja jego ojciec przyjechał do kolegium, aby zabrać starszego syna potrzebnego w wiosennych pracach gospodarskich, wychowawcy i nauczyciele jednomyślnie zwrócili się do niego z prośbą, aby pozostawił go przynajmniej jeszcze na jakiś czas. Bowiem oprócz wielkich zdolności dostrzegali w jego postawie oznaki prawdziwego powołania. Ulegając ich prośbom Piotr Perboyre sam wrócił do domu. W ten sposób dwaj bracia, tak mocno ze sobą związani, pozostali razem na drodze powołania kapłańskiego i misjonarskiego.

Ostateczna decyzja została podjęta pod koniec czerwca i od tego momentu Jan Gabriel kroczył drogą pogłębiania swej wiedzy. W styczniu 1818 r. ks. Jakub Perboyre napisał: Po czterech miesiącach nauki łaciny Wasz pierworodny syn został przyjęty do piątej klasy i tam jest najlepszy […] Byłoby wielką szkodą, aby to dziecko było skazane na uprawianie ziemi…

W tym czasie, w jednym ze swoich wypracowań, Jan Gabriel napisał bardzo charakterystyczne zdanie: Jakże jest pięknym ten Krzyż zasadzony pośród ziemi niewiernej i tak często zalewanej krwią apostołów Jezusa Chrystusa. W późniejszym okresie życia gdziekolwiek przebywał – zawsze pamiętał o swoich korzeniach. Nigdy nie przestał interesować się swoją rodziną, gospodarstwem, codziennym życiem i pracą ojca oraz swoich bliskich.

W 1817 roku w Montauban były głoszone misje parafialne, w których uczestniczyli uczniowie ks. Jakuba Perboyre’a i ks. Gratacapa. Jedno z kazań wygłoszonych w czasie misji wywarło na Janie Gabrielu tak wielkie wrażenie, że po jego wysłuchaniu powiedział: Chcę i ja zostać misjonarzem. Ta myśl dojrzewała w jego sercu.

Pod koniec 1818 r. złożył prośbę o przyjęcie do Zgromadzenia Misji, którego członkiem był jego stryj -ks. Jakub. Już 27 grudnia tegoż roku został przyjęty do Zgromadzenia. Stryj zorganizował dla niego i dla jeszcze jednego kandydata dwuletnie Seminarium Internum (nowicjat). W tym okresie jego kierownikiem duchowym został ks. Jan Maisonneuve (1752-1833), który pomagał w prowadzeniu seminarium w Montauban. Nadchodził czas, w którym Księża Misjonarze odradzali się po ciężkich latach doświadczeń prześladowania Kościoła we Francji.

Jan Gabriel w ciągu dwóch lat ukończył szkołę średnią, prowadząc równocześnie zajęcia z uczniami nieco młodszymi od siebie. Ilość zajęć nie przeszkadzała mu w codziennej medytacji, lekturze duchowej i czytaniu Pisma świętego. Dla wszystkich był także przykładem wszelakich cnót i to do tego stopnia, że już po dwudziestu latach od momentu opuszczenia Montauban, mówiło się o nim jak o świętym. W 1844 roku sporządzono tam obraz przedstawiający jego męczeństwo.

W czasie nowicjatu Jan Gabriel poznał historię Zgromadzenia Księży Misjonarzy. Szczególne jego zainteresowanie budzili Misjonarze m.in. ks. Ludwik Appiani (misjonarz w Chinach), ks. Mullener i ks. Teodor Pedrini, udający się do dalekich krajów. Wielkie wrażenie wywarła na nim heroiczna śmierć wieloletniego Misjonarza w Chinach – ks. Franciszka Regis Cleta, umęczonego w lutym 1820 r.

Dnia 28 grudnia 1820 r. Jan Gabriel złożył śluby święte. W celu kontynuowania studiów musiał udać się do Paryża. Ponieważ rok akademicki rozpoczął się kilka miesięcy wcześniej, nie chcąc tracić cennego czasu, zdecydował się na natychmiastowy wyjazd do Paryża, rezygnując z krótkiej wizyty w swoich rodzinnych stronach. Powiedział wtedy: Aby dostać się do nieba, należy być gotowym do poświęceń. Ks. Jakub, który był człowiekiem praktycznym, pomyślał i o tym. Zaprosił więc jego rodziców do seminarium w Cahors. W ten sposób Jan Gabriel, będąc tam przejazdem, mógł spotkać się z rodzicami i spędzić dwa dni z nimi.

Sytuacja kleru w owych czasach odradzania się Kościoła we Francji była bardzo trudna. Księży było niewielu i to w większości w podeszłym wieku. Dotyczyło to również seminariów duchownych. Niejednokrotnie prowadzone były one przez osoby absolutnie nie nadające się do tego, nie mające odpowiedniego przygotowania i wykształcenia, nawet jeżeli byli to ludzie młodzi.

Zgromadzenie Misji oficjalnie przywrócone do życia dekretem królewskim z 3 lutego 1818 roku, otrzymało od rządu jako częściową rekompensatę za utracony dom Św. Łazarza, budynek zwany Hôtel de Lorges przy ulicy de Sevres. Zamieszkało w nim około piętnastu Misjonarzy w podeszłym już wieku, którzy przeżyli trudne lata prześladowań. Postawili sobie jako zadanie odbudowę dzieł wincentyńskich.

W tych latach Jan Gabriel studiował teologię, szczególnie świętego Tomasza. Studia teologiczne trwały wtedy trzy lata. Jan Gabriel był przykładnym studentem, pomimo iż rozpoczął studia z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Ukończył je latem 1823 roku. Ze względu na brak wymaganego prawem kanonicznym wieku musiał czekać jeszcze trzy lata na otrzymanie święceń kapłańskich.

Po ukończeniu studiów Jan Gabriel został wysłany do kolegium w Montdidier (diecezja Amiens). Było to jedno z wielu kolegiów, które w trudnym okresie odradzania się Kościoła pełniło rolę seminarium. Jego prowadzenie zostało powierzone Misjonarzom. Jan Gabriel opiekował się najmłodszymi alumnami. Wśród nich założył on małą grupę nazwaną “Świętymi Aniołami”. W krótkim czasie zdobył u swoich uczniów zaufanie i autorytet.

W następnym więc roku, jesienią 1824, przełożeni widząc jego zaangażowanie i kompetencje powierzyli mu zajęcia z filozofii. Dwadzieścia lat później wychowankowie z zachwytem wspominali jego ogromne zaangażowanie na wykładach. Nie zadowalał się wypowiadaniem formuł czy idei. Przyzwyczajony od najmłodszych lat do konkretnej pracy, również w prowadzeniu zajęć starał się być bardzo jasny i konkretny. Interesował się też życiem i problemami swoich uczniów, szczególnie tymi najuboższymi.

W tym czasie nie istniały jeszcze Konferencje św. Wincentego założone przez Fryderyka Ozanama. Jan Gabriel, poza skrupulatnym przygotowywaniem swoich wykładów, znajdował także czas na to, aby skupić wokół siebie grupę młodzieży z miasteczka Montdidier i następnie wraz z nimi odwiedzać ubogich i więźniów.

Latem 1826 roku powrócił do Paryża, aby tam bezpośrednio przygotować się do przyjęcia święceń kapłańskich. Dnia 23 września 1826 roku, wraz z Piotrem Martinem i Janem Baptystą Torrette’im, Jan Gabriel przyjął święcenia kapłańskie z rąk bpa Ludwika Dubourga, ordynariusza Montauban (znanego z przychylności dla Misjonarzy). Święcenia miały miejsce w kaplicy przy ulicy du Bac, gdzie znajdowały się wówczas relikwie św. Wincentego á Paulo.

Następnego dnia, w niedzielę, odprawił w tejże kaplicy Mszę św. prymicyjną, w której uczestniczył jego brat Ludwik, jako jedyny przedstawiciel rodziny. Mszę św. odprawił w wielkim skupieniu, zresztą ta cecha będzie go charakteryzowała do końca życia, do momentu tej największej ofiary, kiedy złoży siebie samego na ołtarzu Chrystusa. Jego modlitwa w czasie Mszy św. była tak intensywna, że wydawał się być nieobecny dla innych – jakby w ekstazie. Jeden z jego ministrantów zaświadczy później, że ku swojemu zaskoczeniu widział, jak Jan Gabriel unosi się w czasie sprawowania Eucharystii tak, że klęcząc bez trudu mógł zobaczyć podeszwy jego butów.

Zaraz po święceniach Jan Gabriel został skierowany do pracy w seminarium jako wykładowca. On sam prosił o wyjazd na misje, ale ze względu na wątłe zdrowie przełożeni wysłali go do Saint Flour, gdzie świeże górskie powietrze miało wpłynąć na jego poprawę. Kończyły się letnie wakacje i było już zbyt późno na odwiedziny w Montgesty, więc Jan Gabriel udaje się bezpośrednio do nowego miejsca przeznaczenia. Od niedawna Misjonarze przejęli prowadzenie seminarium w Saint Flour, którego superiorem był ks. Trippier.

W pierwszym roku nauczania powierzono mu wykłady “O Łasce” i “O Wcieleniu”. Jeden z jego alumnów zostawi o nim takie świadectwo: Jego słowa spływały do duszy ze słodkością miodu. […] Jedną z jego maksym było, że ksiądz nic wymagać nie powinien nie będąc pierwej sam przykładem … i że nie ma nic bardziej wstydliwego od tego, kiedy innym wskazuje się drogi doskonałości, a samemu po nich się nie kroczy…

Jeden z Misjonarzy, który był razem z nim w Saint Flour, zaświadczy o tych latach: Widzicie, ks. Perboyre jest świętym i to uprzywilejowanym. Nie mam żadnej wątpliwości, że zachował nieskazitelność swojego chrztu…

Na zakończenie roku bp de Salamon, ordynariusz Saint Flour, doceniając pracę młodego profesora poprosił go, aby został przełożonym konwiktu. Konwikt ten został założony przez ks. Trippiera w październiku 1824 roku, przeznaczony był dla chłopców, którzy przygotowywali się do wstąpienia do Wyższego Seminarium. Uczęszczali równocześnie do szkoły w mieście, która mieściła się w tzw. kolegium królewskim. Sytuacja konwiktu była bardzo trudna. Mieszkało w nim ponad trzydziestu uczniów. Jan Gabriel wspomagany przez dwóch księży diecezjalnych doprowadził do jego rozkwitu, tak że pod koniec roku szkolnego 1827/28 liczba uczniów wzrosła do około stu osób.

Jan Gabriel pragnął przenieść konwikt do innej dzielnicy miasta, gdzie byłoby więcej przestrzeni. Jednak tego zamiaru nie udało mu się zrealizować. Projekt ten zrealizowano dopiero kilka lat później. Jego współpracownicy mówili o ks. Janie Gabrielu: Chciał być zawsze, jako jeden z nas. […] Musiał się wpierw sam dobrze nauczyć posłuszeństwa, aby móc nakazywać to, co osobiście zachowywał. Nigdy nie używał podniesionego tonu… prowadził nas, czy raczej strzegł, jak źrenicy oka.

Młody superior miał dobre zasady pedagogiczne, które wyrażały się w praktycznym podejściu, równowadze ducha i podtrzymywane były przez modlitwę. Unikajmy – powiadał – aby nie mówić za dużo do dzieci, bo to może prowadzić tylko do znudzenia ich. Dzieci są jak wazon, którego szyjka jest bardzo wąska. Jeżeli będziesz wlewał w obfitości, większość wyleje się na zewnątrz. Napełnisz go natomiast wlewając kropla po kropli…

Posiadał niezwykłe uzdolnienia pedagogiczne. Niekiedy wystarczało jedno jego słowo, jeden gest, spojrzenie, aby osiągnąć to czego pragnął, pokonując w ten sposób dziecinną dumę, powodować skruchę, otwierać serce niekiedy zamknięte i uparte. Czasami był może zbyt wymagający i uparty. Jego pierwszym i ostatnim środkiem edukacyjnym była modlitwa: sam uczył i wprowadzał swoich uczniów do modlitwy. Zarówno sami uczniowie jak i ich rodzice byli mu za to bardzo wdzięczni. Umiał pokonać nieufność i zazdrość u tych, którzy uważali go za zbyt młodego na to stanowisko. Mógł napisać z zadowoleniem: Dzięki Bogu, nasz pensjonat przynosi nam radość, zaczyna rozkwitać. Dobry duch, dyscyplina, pobożność, zaangażowanie w naukę mogą nas satysfakcjonować.

W tym czasie, jak większość młodych księży francuskich, również Jan Gabriel zachwycał się pismami Felicité z dziedziny pedagogiki, o których dyskutował niejednokrotnie z bpem Franciszkiem de Gualy’em (1824-1833), który zresztą podzielał te opinie. Pisma te wywoływały żywą dyskusję, szczególnie od momentu ich publikacji przez dziennik “L’Avenir” i inne wydawnictwa. Na publikacje te odpowiadały środowiska związane z gallikanizmem. Tak pisze do brata Ludwika o tym czasopiśmie: Jest redagowany przez armię mężnych górali, których ks. Lammenais jest kapitanem – podkreślał – a który pokonał wielu partyzantów i przeciwników. To, co najbardziej doceniał w autorze “L’essai sur l’indefference”, to głębokie rozumienie wolności Kościoła i szacunek dla papieża.

Gdy w sierpniu 1832 roku papież Grzegorz XVI w encyklice “Mirari vos” zajął stanowisko w stosunku do tych idei, Jan Gabriel Perboyre, pomimo iż było mu przykro ze względu na surowe potraktowanie grupy redaktorów “L’Avenir”, bez żadnych wątpliwości przyjął decyzję papieską: Musimy prosić Boga, aby zachował nas od przeciwstawiania się słowom papieża. […] Musimy przyjmować słowa papieża jako słowa samego Jezusa Chrystusa. Był to jeden z momentów jego życia, kiedy w dyskusji reagował mocno i zdecydowanie, ukazując się przy tym jako człowiek z werwą o porywczym charakterze.

Gdy po pięciu latach został wezwany do Paryża, wszyscy opłakiwali jego wyjazd. Superior seminarium mówił o nim: Ksiądz Perboyre jest człowiekiem najdoskonalszym jakiego poznałem. Miejscowy biskup, który chętnie korzystał z jego rad, z bólem zezwolił na jego wyjazd.

Intensywna praca, wielość zajęć i napięcie, jakiemu był poddany w Saint Flour, wszystko to nadwerężyło już i tak jego niezbyt mocne zdrowie. W drodze do Paryża zatrzymał się na odpoczynek w swoich rodzinnych stronach. Zadanie, jakie czekało go w Paryżu było zapewne mniej męczące, również być może mniej ważne od poprzedniego, jednak bardzo delikatne. Miał być praktycznie wicedyrektorem Seminarium Internum (nowicjatu). Ksiądz Dyrektor Piotr Le Go (1767-1847) był już w podeszłym wieku. Jan Gabriel Perboyre miał mu pomagać w dziele formacji. Należało dobrze przygotować młodych kandydatów, którzy pragnęli wstąpić do Zgromadzenia, wychować ich do modlitwy, do życia wspólnotowego i wprowadzić w duchowość wincentyńską.

Jan Gabriel oddał się temu dziełu bezgranicznie. Jego wewnętrzne i zewnętrzne życie było ciągłym świadczeniem o tych cnotach, które powinny charakteryzować przyszłego misjonarza. Jeden z jego nowicjuszy, ks. Józef Girard, późniejszy założyciel seminarium w Algierze, tak go wspomina:Od dłuższego czasu pragnąłem spotkać kogoś świętego… spotkałem wielu ludzi godnych podziwu, ale wszystkim brakowało czegoś do tych świętych, których Kościół wynosił na ołtarze. Wreszcie w październiku 1834 roku poznałem ks. Perboyre. Od samego początku zachwyciła mnie jego osobowość, studiowałem go i wkrótce byłem wdzięczny Bogu za to, że mogłem spotkać świętego… opowiadałem moim przyjaciołom: teraz znam kogoś świętego i już wiem, że jest to święty żyjący.

Już od momentu wstąpienia do Zgromadzenia Jan Gabriel nosił w sobie pragnienie misyjnego wyjazdu do dalekich Chin. Przy jakiejś okazji powiedział: Od 14 lat proszę o pozwolenie na wyjazd do Chin. […] Właśnie dlatego wstąpiłem do Zgromadzenia. Praktycznie nosił w sobie to pragnienie od końca 1820 roku, to znaczy od śmierci Franciszka Regis Cleta – równocześnie od roku złożenia przez niego ślubów (28 grudnia 1820 r.). To pragnienie dojrzewało w nim i stawało się coraz mocniejsze. Jego prośby kierowane do Przełożonego Generalnego były raz po raz odrzucane a powody były różne: brak zdrowia, a z drugiej zaś strony prawdopodobnie nie chciano stracić kogoś tak cennego w momencie, kiedy Zgromadzenie odradzało się po zawierusze rewolucyjnej i napoleońskiej.

W międzyczasie jego brat Ludwik otrzymał pozwolenie na wyjazd do Chin i 2 listopada 1830 roku wyruszył w daleką podróż morską z portu Le Havre wraz z sześcioma chińskimi klerykami powracającymi do domu i kilkoma księżmi ze Stowarzyszenia Misji Zagranicznych w Paryżu. Podróż ta okazała się tragiczna. Ludwik śmiertelnie zachorował i zmarł w czasie podróży nim dotarto do Batavii, dzisiejszej Dżakarty. Umierając miał powiedzieć: Umieram zanim osiągnąłem cel, ale zostawiam brata i mam nadzieję, że on któregoś dnia zajmie moje miejsce. Jan Gabriel dowiedział się o śmierci brata dopiero w lutym 1832 roku; wiadomość tę przyjął z wielkim smutkiem i wzruszeniem. Z podjętej jednak decyzji nie miał zamiaru się wycofać, więcej, od tego momentu uważał za swój obowiązek zastąpić brata. Pisząc do stryja Jakuba wyznał: Obym był godny pojechać i zająć miejsce, które on zostawia.

Wyjazdy misjonarzy w latach 1833-1834 ożywiły to pragnienie i dlatego kolejny raz zwraca się do przełożonych z prośbą o pozwolenie na wyjazd. Jednak i tym razem, biorąc pod uwagę opinię lekarzy, przełożeni odmówili. On jednak nie ustawał, modlił się i polecał się modlitwom kleryków w tej intencji.

W styczniu 1835 roku Jan Gabriel dowiedział się, że przygotowywana jest grupa Misjonarzy do Chin, których wyjazd został zaplanowany na wiosnę. Po modlitwie przepełnionej nadzieją udał się do Przełożonego Generalnego Dominika Salhorgne i upadając do jego nóg, prosił o pozwolenie wyjazdu. Ks. Dominik, kapłan w podeszłym już wieku, wzruszony takim zachowaniem pozwala mu na wyjazd pod warunkiem, że Rada będzie w tym zgodna. W czasie posiedzenia Rady po raz kolejny rozpatrzono jego prośbę; pozostawał ten sam problem – według opinii lekarzy jego zdrowie było zbyt delikatne, aby znieść trudy podróży i pracy misyjnej.

Wigilię święta Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny Jan Gabriel spędził na modlitwie, prosząc o łaskę wyjazdu. I dokonała się dziwna rzecz – lekarz domowy zmienił zdanie, być może zaniepokojony, że swoją decyzją mógłby przeszkodzić w realizacji powołania misjonarskiego. Rankiem 2 lutego udał się do domu Św. Łazarza, aby oznajmić przełożonym, iż po namyśle nie widzi przeszkód, aby ks. Perboyre mógł wyjechać na misje, a nawet zmiana klimatu może mieć pozytywny wpływ na poprawę jego zdrowia. Wiadomość ta rozeszła się bardzo szybko. Klerycy byli zachwyceni do tego stopnia, że 18 z nich zgłosiło chęć wyjazdu z Janem Gabrielem. W korytarzu domu Św. Łazarza zebrali się wszyscy księża, bracia i klerycy, aby radować się wraz z nim. Był wśród był nich także ks. Salhorgne, mimo podeszłego wieku i choroby (w sierpniu tegoż roku podał się do dymisji); Jan Gabriel udzielił wszystkim swojego błogosławieństwa. Wielu płakało ze wzruszenia i polecało się jego modlitwom. Jeden ze świadków tego wydarzenie powie później: Nie zapomnę nigdy tego błogosławieństwa; błogosławieństwa kogoś, kto udawał się na męczeństwo.

 

Przygotowania do wyjazdu nie pozwoliły mu na odwiedzenie swoich najbliższych w Montgesty, poprosił więc dziekana z Catus, aby ten w jego imieniu pożegnał i pocieszył rodzinę. Dnia 16 marca 1835 przybył do portu Le Havre a wraz z nim ks. Józef Gabet – przyszły misjonarz Tybetu, ks. Józef Perry i pięciu księży ze Stowarzyszenia Misji Zagranicznych. Po kilkudniowym oczekiwaniu, 21 marca statkiem handlowym “Edmond” rozpoczęła się długa podróż do Chin.

 

Chiny, zresztą nie tylko w czasach Jana Gabriela, były krajem zamkniętym, dbającym i równocześnie bardzo broniącym swojej kultury i tradycji, za wszelką cenę zwalczającym to, co obce. Stosunki społeczne oparte były na tradycyjnym obrazie, w którym centralne miejsce zajmował cesarz – “Syn niebios”. Chrześcijaństwo jako obca religia, a dodatkowo przyniesiona przez Europejczyków, siłą rzeczy musiała być widziana jako instrument, przy pomocy którego świat zachodni chciał zawładnąć Chinami. Religia chrześcijańska była zwalczana, a dowodem na to były ponawiające się prześladowania chrześcijan. Dla przykładu wystarczy wspomnieć o prześladowaniach w latach 1805-1819, 1823, 1834, 1839. Prawo chińskie praktycznie zawsze zakazywało głoszenie prawd chrześcijańskich. Sytuacja więc, kiedy przybywał ks. Perboyre była bardzo trudna i złożona.

 

Dnia 29 sierpnia, po pięciu miesiącach morskiego pielgrzymowania, statek z podróżującym Janem Gabrielem zawinął do portu w Makao. Znajdowały się tam dwa domy Zgromadzenia Misji: jeden należący do Portugalczyków (Makao było kolonią portugalską), drugi do Prowincji Francuskiej. Tutaj Jan Gabriel rozpoczął naukę języka chińskiego i równocześnie uczył języka francuskiego młodych chińskich seminarzystów.

 

Po kilku miesiącach pobytu w Makao, 19 grudnia 1835 roku, Perboyre pisał do Przełożonego Generalnego: Dzisiaj wieczorem udaję się do Fokien na barce prowadzonej przez chrześcijan. Po przejechaniu prowincji Jiangxi, gdzie spotkam się z konfratrami tam pracującymi, mam nadzieję z Bożą pomocą przybyć za trzy lub cztery miesiące do Houpe, miejsca mojego przeznaczenia.

 

Jan Gabriel był świadomy tego, co go czeka. Pisał do ks. Nozo: Nie wiem co czeka mnie w przyszłości. Na pewno wiele krzyży. To zresztą winno być chlebem codziennym misjonarza. Podróż przez Morze Chińskie nie należała z pewnością do najłatwiejszych. Trzeba było ukrywać się na różne sposoby. Niekiedy pod bagażami w końcu barki, innym razem udając Chińczyka w żałobie (ludzie w żałobie w Chinach zachowują milczenie). Niebezpieczeństw było wiele. Ponieważ pojawiali się piraci – podróżowano grupowo. Po dziewięciu tygodniach męczącej podróży dotarto do Fokien – celu pierwszego etapu podróży. Wikariuszem apostolskim w Fokien był Roch Józef Carpena Diaz, dominikanin w podeszłym już wieku, który przyjął Jana Gabriela z wielka radością.

Pierwszy kontakt z Chinami był bardzo trudny. Wielką przeszkodę stanowiło zrozumienie miejscowej mentalności. Jan Gabriel pisał: Wyruszyliśmy w podróż przez Jiangxi, towarzyszyło nam czterech miejscowych chrześcijan, którzy mieli zająć się naszymi bagażami. Przemierzyliśmy kraj nie znając języka i kultury, kraj, który był zakazany dla Europejczyków pod karą śmierci. Początkowo towarzyszyła nam niepewność i strach. Z czasem jednak to wszystko mijało, zdobyliśmy nie tylko doświadczenie, ale i wzrastała nasza odwaga wzmacniana ufnością w Bożą Opatrzność.

 

Następnym etapem podróży była miejscowość Anquing. Trzeba było zredukować bagaż, bowiem dalsza część podróży miała odbywać się w większości piechotą. Należało też zamaskować się, aby nie być rozpoznanym i uchodzić za “Chińczyka”. Zakrycie twarzy, zwłaszcza włosów, ubranie które nie należało do letnich – to wszystko powodowało dodatkowe cierpienie. Towarzyszem podróży, a równocześnie przewodnikiem, był miejscowy chrześcijanin.

 

Po piętnastu dniach marszu, ze średnią ok. 30 km na dzień, przekroczono granicę prowincji Kiang-si. Tu Jan Gabriel spotkał ks. Bernarda Laribe (1802-1850) -Misjonarza pochodzącego z Quercy. Następnie, po sześćdziesięciokilometrowym marszu, barką poprzez rzekę Yang-Tse-Kiang (Rzeka Niebieska) dotarli do wielkiego portu Anquing. Pozostało jeszcze około 400 km do miejsca przeznaczenia, tzn. do regionu Houpe. Częściowo barkami, częściowo piechotą, po sześciu długich miesiącach wyczerpującej podróży pełnej przygód, a równocześnie spotkań z Misjonarzami rozsianymi na tym olbrzymim terytorium, Jan Gabriel osiągnął cel swojej wyprawy. Na niebo zasługuje się spoconym czołem – tak skomentuje później tę podróż.

 

Na miejscu czekała go jeszcze jedna próba: w tym regionie panowała epidemia zakaźnej grypy. Jan Gabriel ciężko zachorował i przez dwa miesiące (sierpień -wrzesień) miał bardzo wysoką gorączkę. Wydawało się, że nie ma dla niego ratunku. Udzielono mu już Ostatniego Namaszczenia. W październiku gorączka jednak ustąpiła. Po powrocie do zdrowia, korzystając z pomocy ks. Jana Pe – młodego chińskiego Misjonarza – nasz święty rozpoczął intensywną naukę języka. Robił szybkie postępy, zarówno w mowie jak i w pisowni, tak że już w grudniu 1836 roku wizytując wraz z ks. Pe wioski chrześcijańskie, był w stanie głosić kazania i słuchać spowiedzi.

 

Na początku marca 1837 roku, Jan Gabriel wraz z wiernym mu ks. Pe, rozpoczął odwiedzanie wspólnot chrześcijańskich rozsianych w regionie. Szczególnie chciano spotkać się z tymi wspólnotami, które w ostatnim czasie zostały zaniedbane. Poświęcili temu zadaniu cztery miesiące. Po krótkiej letniej przerwie, wznowiono wyprawy misjonarskie. Tym razem starali się odwiedzić małe wspólnoty, które wymagały szczególnej troski misjonarskiej. Katechizowano, przygotowywano i udzielano sakramentów, pocieszano i dodawano otuchy. Oto jak Święty opisuje ten biedny Kościół:Gdyby ktoś miał trudności w rozpoznaniu w tych wspólnotach Kościoła, zaprosiłbym go aby zobaczył, że tam gdzie powstaje, tysiące wiernych i pobożnych ludzi wypełnia i otacza te ubogie miejsca mimo deszczu czy śniegu. Wtedy jego oczy zobaczyłyby te szlachetne kamienie przeznaczone do wznoszenia i upiększania wspaniałej budowli jaką jest Kościół, który na wieki pozostaje obiektem podziwu i naznaczony szczęściem na łonie Boga. Ten, który rodząc się w grocie betlejemskiej i który ustanowił go Kościołem godnym Boga, codziennie przychodzi tutaj ku wielkiej radości tych, którzy go adorują.

 

Gorliwość misjonarska nie przeszkadzała Janowi Gabrielowi obserwować również miejsca, osoby, wspaniałe pejzaże, różne zwyczaje regionów, które odwiedzał. Zwyczajnie w każdej wspólnocie pozostawał od ośmiu do piętnastu dni. Praca była ogromna, wyczerpująca i pełna różnego rodzaju trudności, nie brakowało jednak i satysfakcji, czy to z nawróceń, cudownych uzdrowień czy też z przeprowadzanych rozmów. Jan Gabriel sprowadził do Chin Cudowny Medalik i od samego początku swojej pracy był jego gorliwym propagatorem. Jedna myśl zawsze towarzyszyła naszemu Świętemu, myśl, która równocześnie dodawała mu otuchy w momentach prób – podążanie śladami Franciszka Regis Cleta. Pisał do ks. Martina: Jestem bardzo zadowolony z faktu, iż mogę pracować w tej części winnicy, którą z taką gorliwością uprawiał on sam [Clet]. Pamięć o nim ożywia mnie, pozwala mi kroczyć jego śladami, kontynuować jego dzieła.

 

Na początku 1838 roku powiększa się terytorium działalności misyjnej Jana Gabriela. W tym roku do jego misji zostaje przyłączone terytorium Hubei, na którym w tym czasie mieszkało ok. 2 tysięcy chrześcijan rozproszonych w górzystym terenie. Jednocześnie był to region bardzo ubogi. Świadczy o tym fragment z jego listu: Pewnego dnia musiałem zanieść wiatyk ciężko choremu. Mieszkaniem jego był ubogi szałas, chory leżał nagi na klepisku, przykryty słomą. Z wielkim oddaniem spieszył z pomocą najbardziej ubogim, ale środki, którymi dysponował, były niewystarczające.

 

Jan Gabriel był człowiekiem cieszącym się wielkim autorytetem, a równocześnie podziwianym za swój skromny i autentycznie ewangeliczny styl życia. Niektórzy widzieli go nawet jako przyszłego biskupa. On sam doskonale zdawał sobie z tego sprawę i właśnie to nie dawało mu spokoju, był bowiem przekonany, iż nie jest tego godzien. 17 września 1838 roku tak pisał do swojego brata Jakuba odnośnie Bożej Opatrzności: Kiedy prosimy Boga o deszcz, nie prosimy o to, aby deszcz spadł z pustego nieba, albo aby chmury przyszły z określonego kierunku.

 

Brat napisał mu, że prosi Boga, aby ten przemienił go na podobieństwo św. Franciszka Ksawerego. Jan Gabriel półżartem tak odpowiedział na ten list: Potrzebne byłyby dwa cuda, jeden dla mojego ciała, drugi dla duszy. Z jednej strony bowiem fizyczna słabość mojego ciała, którą częściowo znasz, sprawia, że jestem niezdolny do wielkich dzieł. Z drugiej zaś strony moje duchowe ubóstwo nie pozostawia mi żadnej wątpliwości … iż niezdolny jestem do dobrych dzieł. To już naprawdę dużo, drogi bracie, że mogę być dobrym służącym tak jak Ty w małej zakrystii. Jeżeli prosisz Boga o łaski dla mnie i pragniesz, aby ta modlitwa była dla mnie skuteczną – to proś najpierw o moje nawrócenie i uświęcenie a następnie o to, abym moim działaniem nie zaprzepaścił Jego dzieła. Aby dał mi łaskę spełnienia przynajmniej częściowo Jego planów, które mi powierzył i aby był dla mnie miłosierny.

 

Po czasie przystosowywania się do miejscowych warunków połączonych z wielkim entuzjazmem, przyszedł na Jana Gabriela okres próby, udręki duchowej i zwątpienia: wydawało mu się, że Bóg jest daleki, wręcz nieobecny, głuchy na jego modlitwy. Nie mamy zbyt wielu wiadomości o tym okresie. Wiemy, że w tym czasie oddawał się kontemplacji Chrystusa ukrzyżowanego, co przywracało mu pokój ducha i było pociechą i ukojeniem. Ten okres był też swego rodzaju dalszym przygotowaniem do tego, co nasz Święty miał przeżywać. Zresztą cierpiał nie tylko duch, ale i wątłe ciało dawało znać o sobie. Potrzebował odpoczynku. Większą część lata tego roku spędził więc w letniej rezydencji przeznaczonej dla misjonarzy, odprawiając równocześnie rekolekcje.

 

W początkach września 1839 roku przebywał wraz z ks. Wangiem i ks. Baldusem w małej wiosce chrześcijańskiej niedaleko od Chayuen-Kow, kiedy został powiadomiony o przybyciu ks. Józefa Rizzolatiego (1799-1862), włoskiego franciszkanina, od niedawna Administratora Apostolskiego sąsiedniego regionu, a który szukał kontaktu z misjonarzami. Ks. Józef spędził z nimi kilka dni. Jan Gabriel przepowiedział mu, iż niebawem zostanie biskupem, co szybko się spełniło: dnia 3 października został mianowany Wikariuszem Apostolskim Regionu Hu-Koang. Tego dnia oddawano cześć Imieniu Maryi i obecnych było około 1500 wiernych. Późnym popołudniem, kiedy kończyli posiłek, przybiegł pewien chrześcijanin imieniem Toung-Ta Young, aby ich ostrzec przed grupą mandarynów zbliżającą się do rezydencji Chajuen-Kow; nie mieli najlepszych zamiarów. Jedna z katechistek stwierdziła jednak, że chodzi o jakąś niewielką grupę, która przejściowo znajdowała się na tym terenie. Ostrzeżenie to częściowo zignorowano, dlatego misjonarze ledwo zdążyli uciec. Jan Gabriel opóźniał ucieczkę i w ostatniej chwili ukrył się w lesie bambusowym.

 

Grupa żołnierzy licząca około 150 osób przeszukała rezydencję misjonarską, a następnie ją spaliła. Aresztowano przy tym kilku chrześcijan. Jan Gabriel noc spędził w domu jednej z rodzin chrześcijańskich. Wśród aresztowanych był syn jednego z katechistów, który za 30 taels (srebrnych monet) zgodził się na wskazanie miejsca, w którym ukrywał się Misjonarz. Dnia 16 września 1839 Jan Gabriel zostaje aresztowany wraz z trzema uczniami. Minęły trzy lata od jego przyjazdu do Chin. Jeden z chrześcijan towarzyszących Świętemu był uzbrojony i chciał go bronić, jednak na prośbę Jana Gabriela odstąpił od tego zamiaru. Inny posiadający 200 taels chciał przekupić żołnierzy. Było to jednak niemożliwe. Żołnierze zadowoleni byli z człowieka, którego udało im się aresztować.

 

Jana Gabriela rozebrano, skuto mu ręce i nogi, a następnie zaprowadzono do wioski Kouaning Tang, gdzie zabrano także innych aresztowanych. Noc spędzono w swego rodzaju hotelu. Kiedy w nocy żołnierze upili się – niektórym uwięzionym udało się uciec. Nie zdołano jednak uwolnić Jana Gabriela.

 

Rankiem następnego dnia zaprowadzono więźnia przed sąd cywilny. Rozpoczęło się pierwsze przesłuchanie: Jan Gabriel przyznał się, że jest księdzem i Misjonarzem podając także swe chińskie imię: Tong Wen Siao. Wtedy oficjalnie został aresztowany. Dzień później zaprowadzono go do Kout-chengh-sien. Był wykończony; uderzenia oprawców, uwierające kajdany powodujące puchnięcie wzmagały jego cierpienie. Podobnie jak Jezus Chrystus, tak i nasz Święty miał swego Cyrenejczyka: znaczący obywatel Lin-Kin-Lin, ujęty cierpliwością Misjonarza, uzyskał pozwolenie od żołnierzy, aby przetransportować go na własny koszt do stolicy prowincji, gdzie miał stanąć przed sądem cywilnym a następnie wojskowym. Tam był już lepiej traktowany. Następnie został przetransportowany do Siang-Yang, gdzie mieściła się siedziba prefekta. Tu rozpoczęła się jego Kalwaria, na której bardzo dużo wycierpiał: przekleństwa, bicie, godziny spędzone w skrępowaniu, klęczenie na łańcuchach, czy też zawieszenie na słupie. Szczególnie dawał się we znaki jeden żołnierz, który skórzanym pejczem biczował go po twarzy.

 

Oskarżenia, jakie kierowano przeciw misjonarzom, najczęściej streszczały się w zarzutach: nielegalny wjazd do Chin, głoszenie fałszywej religii, niszczenie tradycji i kultury chińskiej, oszukiwanie ubogich fałszywą nauką, przybycie do Chin w celu wzbogacenia się kosztem ubogiej ludności, korzystanie z magii i zachęcanie do rozwiązłego życia; praktykowanie zbrodniczych czynów (np. wyłupywanie oczu umierającym), szkodzenie porządkowi społecznemu, spiskowanie przeciwko cesarstwu i dynastii Manciu, szpiegostwo na rzecz mocarstw europejskich.

 

W momencie aresztowania Jana Gabriela wybuchła tzw. wojna o opium, która przeciwstawiła Anglię i Chiny (1840-1842). Fakt ten pogorszył jego położenie. Na początku 1841 roku ks. Possou, Wikariusz Generalny Zgromadzenia Misji, pisał w jednym z listów: Wojna, która toczy się pomiędzy Anglią a Chinami, powoduje wielkie prześladowania misjonarzy i tych, którzy im pomagają.

 

Po jakimś czasie zdecydowano o przewiezieniu więźniów do Wuchang – stolicy prowincji Hubei. Podróż licząca około 550 km, była mordercza. Przez kilka dni nie dawano więźniom żadnego posiłku. Po przybyciu na miejsce więźniowie byli wycieńczeni – brudni, obrośnięci, okaleczeni i obolali. Zanim ich rozdzielono, Jan Gabriel wezwał ich do odwagi i trwania przy wierze; czterech z nich, którzy w czasie poprzednich przesłuchań załamali się, prosili o przebaczenie i pojednanie z Kościołem.

 

Jana Gabriela najpierw zaprowadzono przed oblicze prefekta sprawiedliwości, który wyrażając współczucie nakazał jednak Świętemu, aby ten pozostawał cały czas na klęczkach i równocześnie jedną ręką musiał podtrzymywać ciężką drewnianą belkę, która kiedy brakowało sił, opadała na niego powodując dodatkowe urazy. Od prefekta zaprowadzono go do gubernatora, któremu udało się uzyskać zaparcie się wiary od niektórych z chrześcijan towarzyszących Świętemu. Następnie tymże apostatom nakazano, aby obrażali Jana Gabriela, pluli mu w twarz, szarpali za brodę i włosy. Niektórzy z nich nie potrafili tego uczynić, więc udawali. Wielu z nich wróciło na łono wiary. Ci, którzy się nie poddali, umarli w więzieniach i na wygnaniu – m.in. Stanisław Teng i Anna Kao.

 

Jan Gabriel przez ponad miesiąc przebywał w więzieniu. W tym czasie pozostawiono go w spokoju. Następnie postawiono go przed Najwyższym Sądem Kryminalnym. Przewodniczący za wszelką cenę chciał dowiedzieć się, gdzie przebywają inni misjonarze. Jan Gabriel przez cały czas jednak milczał. Sędzia, nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi, skazał go na piętnaście uderzeń skórzanym biczem. Następnie wypytywał go do czego służą oleje święte; niezadowolony z odpowiedzi wymierzył mu karę biczowania kijem bambusowym. Momentem szczególnie tragicznym był nakaz sędziego, aby Święty podeptał krzyż – ten jednak rzucił się na ziemię i ze czcią go objął. Ten gest spowodował wzburzenie i złość sądzących. Następnie chciano wymusić na nim przyznanie się do wyłupywania oczu umierającym dla celów magicznych. Po zaprzeczeniu wymierzono mu na nowo karę chłosty kijami bambusowymi. Widząc jego niezłomność, nakazano mu wypić krew psa myśląc, że w ten sposób złamią jego magiczną siłę. W końcu przypiekano go rozżarzonym żelazem. Następnie, wymęczonego do kresu wytrzymałości, zaprowadzono do więzienia. Tutaj, jakby w ekstazie, oddał się gorącej modlitwie.

 

Następne dni nie były lepsze, bowiem teraz miał stanąć przed samym wicekrólem: przez wiele godzin pozostawał związany, klęcząc na potłuczonej porcelanie, która wbijała się w i tak już pokaleczone ciało. Spokój jaki zachowywał, wzbudzały z jednej strony złość a z drugiej podziw: wydawał się być nadczłowiekiem.

 

Zastępca króla Chau, który spowodował prześladowanie chrześcijan, miał nadzieję osiągnąć to, co innym się nie udało. Uciekł się do najokrutniejszych środków. Na nowo próbował zmusić go do sprofanowania krzyża, oddania czci bożkom i przyznania się do przestępstw. Nie mogąc w żaden sposób osiągnąć tego celu – torturował go, nawet osobiście wymierzając różnego rodzaju kary. Ostatecznie skazano Jana Gabriela na śmierć przez uduszenie. Wyrok ten został przekazany do Sądu Cesarskiego w celu jego zatwierdzenia. W czasie oczekiwania na decyzję sądu Jan Gabriel był przetrzymywany w więzieniu o zaostrzonym rygorze. W międzyczasie ks. Rizzolatiemu udało się zorganizować sieć pomocy uwięzionym. Poprzez kontakt z jednym z przełożonych więzienia dostarczył Świętemu ubrania i trochę jedzenia. Jeden z katechistów, Andrzej Fong, mógł go codziennie odwiedzać. Także ks. Yang, chiński Misjonarz, dotarł do niego w więzieniu, pocieszał i wyspowiadał go. Wielkim pragnieniem Świętego było przyjęcie Eucharystii, tego jednak z różnych powodów nie udało się zrealizować.

 

Ks. Rizzolatti zwrócił się do niego z prośbą o napisanie listu do współbraci. List ten nasz Święty napisał po łacinie, na kawałku papieru poplamionym krwią: Okoliczności nie pozwalają mi na opisywanie szczegółów. Możecie o nich dowiedzieć się innymi drogami. Tak więc kiedy przybyłem do Kou-Tcheng, gdzie przez cały czas byłem torturowany przez Tcheou-Hien [wiceprefekta], byłem poddany dwóm przesłuchaniom. W Siang-Yang-Fou przesłuchiwano mnie czterokrotnie, w czasie jednego z nich przez pół dnia byłem przewieszony do słupa tortur. W Ou-Tchang-Fou przeżyłem około dwudziestu przesłuchań i w czasie wszystkich byłem torturowany, jako że nie przyznawałem się do zarzucanych mi czynów przez żołnierzy. Wszystko to, co wycierpiałem miało ścisły związek z religią. W Ou-Tchang-Fou też otrzymałem 110 uderzeń kijem bambusowym, ponieważ nie chciałem podeptać krzyża; później poznacie dalsze szczegóły. Na dwudziestu chrześcijan, prawie dwie trzecie odstąpiło od wiary i to publicznie.

 

Jednemu z katechistów, który odwiedzał go w więzieniu, powiedział: Kiedy wrócisz, pozdrów w moim imieniu chrześcijan w Tchajuen-Kow. Powiedz im aby nie obawiali się prześladowań. Niech pokładają nadzieję w Bogu. Ja już ich nie zobaczę, ani oni mnie, ponieważ z pewnością zostanę skazany na śmierć. Ale jestem szczęśliwy iż mogę umierać dla Chrystusa.

 

W piątek, 11 września 1840 roku, przysłano wyrok sądu cesarskiego datowanego 27 sierpnia, w którym cesarz Tao Kouang (1820-1850) z dynastii Manciu potwierdzał wyrok skazujący na śmierć z natychmiastowym wykonaniem. Zaprowadzono go na miejsce, gdzie miano wykonać wyrok. Znajdowało się ono opodal miasta. Wraz z Janem Gabrielem było skazanych pięciu kryminalistów. Strażnicy przynieśli kartki z napisem o winie skazanych; na kartce przeznaczonej dla Świętego było napisane: Kiao fei (tzn. Głosiciel fałszywej religii). W międzyczasie zebrał się niewielki tłum, aby asystować scenie. Wszystkich uderzał wielki spokój i skupienie, z jakim Jan Gabriel przeżywał ostatnią próbę dla Chrystusa. Egzekucji przewodniczyło czterech żołnierzy, którzy reprezentowali wicekróla. Szubienica była przygotowana w formie krzyża, wysoka ok. 120 cm; rozebrano go a następnie przywiązano ręce do ramion krzyża, potem na szyję założono pętlę zakończoną kijem bambusowym, który okręcany służył do uduszenia. Za trzecim okręceniem oddał ducha. Jeden ze strażników, chcąc sprawdzić czy już zmarł, kopnął go w brzuch.