Augustyn Pelanowski OSPPE
Ubóstwo jest prawdą o każdym z nas, ale tylko najodważniejsi zdobywają się je zamanifestować bez rozpaczy, lecz z radością. Czym jest uniżenie siebie? Odkryciem, że nigdy nie było się tym, za kogo się uchodziło. Im radykalniej ktoś zabiega o swój prestiż, tym potężniejszy tworzy się w nim lęk przed zdemaskowaniem. A lęk domaga się obrony, zaś najlepszą obroną jest atak. Oto geneza wszelkich wojen. Najtrudniej przyjąć prawdę, która zdziera maski i odsłania nędzę. Pierwszym krokiem ku zalecanemu przez Chrystusa uniżeniu jest uznanie w sobie wad, a nie cnót; przyznanie się do tego, na co nas nie stać, a nie wmawianie sobie tego, na co nas stać. Być ostatnim i to jeszcze ostatnim dzieciakiem nie jest łatwo. Czy zniósłbyś ironiczną uwagę kogoś, kto niezbyt darzy cię sympatią, gdyby w oczy powiedział o tobie: dzieciak!? Gdybyś to zniósł i w twoim wnętrzu nie obudziłaby się nawet iskra oburzenia, oznaczałoby to, że jesteś uczniem Chrystusa.
Gdy byłem bardzo młodym kapłanem, pewna zakonnica właśnie tak mi powiedziała, patrząc w oczy: dzieciak! Przeżyłem to słowo jak termometr włożony dziecku pod pachę, gdy gorączkuje. Gorączka dumy była jednak zbyt wysoka i wybuchłem oburzeniem. A oburzenie, nawet usprawiedliwione, jest odruchem duszy zbyt podejrzanym, aby ksiądz mógł mu ulegać – napisał Bernanos. Nie potrafiłem znieść takiego uniżającego mnie programu, który zapewne sam Jezus wymyślił, by mnie uzdolnić do bycia Jego uczniem. Moja duma mnie upokarza i zawstydza. Czuję się taki mały, gdy wychodzi na jaw, jak kurczowo trzymam się wielkości. Jak śmiesznie wygląda dziecko, które przebiera się w marynarkę ojca, wkłada jego ogromne buty, w których wygląda jak w płetwach, i zakłada jego kapelusz trzymający się jedynie na uszach. Nikt z nas nie jest dojrzały, każdy jest dzieciakiem. Schylam ze wstydem głowę, gdy łapię się na pragnieniu patrzenia na innych z góry.
Jezus nigdy nie stał się człowiekiem z przeszłości i Jego propozycje świeżo wybrzmiewają w pamięci, jakby się je słyszało kilka godzin wcześniej wprost z Jego ust. Czytając Ewangelię, niekiedy mam wrażenie, że nie ja ją czytam, tylko ona mnie. Odczytuje we mnie na głos wszystko to, co boję się powiedzieć szeptem nawet sam do siebie. Milczę, choć widzę wewnętrznie, jak Jezus wydobywa ze mnie dzieciaka i zachęca mnie, bym go przyjął; bym przy-jął moją niedojrzałość z miłością, bez wymagań, bez roszczeń, bez buntu, bez nienawiści. Ostatecznie Jezus zaczął w ten sam sposób: najpierw był dzieckiem.
O wiele trudniej być Bogu człowiekiem, niż dorosłemu człowiekowi uznać w sobie dziecięcą niedojrzałość, której ambitnie zaprzecza we wszelkich okazjach do wyniesienia się ponad innymi. A przecież tuż za zgodą na swą niedojrzałość i małość czeka na nas pokój uśmierzający wszelkie spory, a nawet wojny, jak brzoskwiniowy ogród za ceglanym murem.