Mariusz Han SJ

(fot. Ktoine / flickr.com / CC BY)

“Spierając się, dyskutując i modląc się – tak rozwiązuje się konflikty w Kościele, będąc pewnymi, że plotki, zawiści, zazdrości, nigdy nie mogą prowadzić do zgody, harmonii i pokoju” – powiedział papieżFranciszek w swym rozważaniu na placu św. Piotra w Watykanie 18 maja 2014 roku.


Czytając Jego słowa, przypomniał mi się od razu Święty Filip Neri (1515-1595), który miał zadać za pokutę pewnej hrabinie, która nie mogła sobie poradzić z grzechami języka, aby rozrzuciła na wietrze worek pierza. Kiedy po jakimś czasie dama powróciła z tym samym grzechem, święty zadał jej “odwrotną” pokutę: miała zebrać rozrzucone pióra. Kronikarze opisali, że penitentka zrozumiała naukę i raz na zawsze przestała plotkować i obmawiać.

Obmowa jest jedną z najbardziej rozpowszechnionych dziś wad człowieka. Wprowadza bolesne rozdarcie i zamęt w ludzkich sercach, niszczy środowisko rodzinne, miejsce pracy, całe społeczeństwo i zadaje ból poszczególnej jednostce. Skutki obmowy niejednokrotnie bywają tragiczne, potrafią mocno zranić człowieka, zniszczyć dobre imię, relacje z innymi, a nawet życie.


Warto zatem zatrzymać się, choćby przez chwilę nad tym tematem i zapytać samego siebie:
czy nie mam na sumieniu plotek, obmowy, oszczerstwa? Czy ktoś ucierpiał przez mój język? Jeśli tak, to czy naprawiłem wyrządzoną krzywdę? Nie wystarczy bowiem powiedzieć “przepraszam” i zamknąć sprawę. Warto również przyjrzeć się samemu sobie, bo może się okazać, że przez plotki czy obmowę zniszczyłem coś, co mogło być najpiękniejsze w naszym codziennym życiu, a więc radość, pokój i miłość między ludźmi.


Spójrzmy zatem na tę wadę z perspektywy św. Jana M. Vian
neya, cenionego spowiednika, człowieka surowego dla siebie, łagodnego dla innych, który bez ogródek ujął sedno problemu twierdząc, że: “nie jesteśmy zwierzętami, dlatego nas to wciąż zobowiązuje, abyśmy swoim językiem nie krzywdzili innych ludzi.”


Obmowy i pomówienia stały się codziennością w naszym życiu. “Nic nam tak łatwo nie przychodzi przez usta jak obmowa” – mówiła Magdalena Samozwaniec. Plotki, oszczerstwa potrafią zniszczyć ludzkie życie. O wadze problemu świadczą liczne świadectwa skrzywdzonych ludzi.

Jak wielu z nas znalazło się w takiej lub bardzo podobnej sytuacji? Nie wiemy, jak sobie poradzić, bo nie ma tu jednej prostej odpowiedzi. Sprawa bowiem dotyczy, jak to powiedział św. Bernard ze Sieny, trzech osób jednocześnie: tego, kto ją wypowiada, tego, kto jej doznaje i tego, kto słucha. Co czuje każda z tych osób?


Święty Albert napisał, że “pierwszym stopniem obmowy jest obmawianie tego, kto czyni źle; drugim stopniem, gorszym od pierwszego jest obmawianie tego, kto nie czyni ani źle, ani dobrze; trzecim, najgorszym stopniem jest obmawianie tego, kto czyni dobrze.”


Obmawiać to “ujawniać wady i błędy bliźniego w celu szkodzenia jego opinii. Jest zatem celowe przekazywanie komuś niekorzystnych lub niezgodnych z prawdą informacji o kimś”. Ludzie złośliwi, zawistni potrafią przypisać innym najgorsze zamiary, które nigdy nie powstałyby nam w głowie – pisał św. Jan M. Vianney.


Obmowę i oszczerstwo dzieli często bardzo wąska granica. Obmowy dopuszczamy się wtedy, gdy zarzucamy coś niesprawiedliwie bliźniemu albo przypisujemy mu wadę, której nie posiada. Ten rodzaj obmowy nazywany jest oszczerstwem. Jeden z Ojców Kościoła mówił, że ludzi, którzy oddają się obmowie, należałoby wypędzić ze społeczności ludzkiej jak “dzikie zwierzęta”. To mocna słowa ale adekwatne zwłaszcza w sytuacji, gdy z premedytacją szkodzimy innym ludziom.


Obmowy dopuszcza się również ten, kto wyolbrzymia zło, jakiego dopuścił się bliźni. Zdarza się, że człowiekowi faktycznie powinie się noga (jest realna wada), a świadek tego zdarzenia – zamiast okryć ten upadek “płaczem miłości”, współczuciem, czy wręcz chęcią pomocy – działa wręcz odwrotnie, wyolbrzymią tę wadę do tak wielkich rozmiarów, że przybiera ona miarę ponad stan. Strumień i ciśnienie nienawiści zostaje uaktywnione do niepotrzebnych, sztucznych rozmiarów.


Krytykujemy, oczerniamy, potępiamy, bez dostatecznego powodu wyjawiamy ukryty błąd albo winę bliźniego. Ot tak, bez namysłu, nie mając jakiegoś specjalnego powodu ale tzw. “długi język” lub – jak to często mówimy – z braku innego tematu, czy też z nudów kierujemy nasze słowa do drugiej osoby, aby zaimponować jej wiedzą i opinią o innych ludziach. Tymczasem, jak to zauważył ks. Jan Bosko, “o bliźnim trzeba albo mówić dobrze, albo milczeć.” Jakże często nie słuchamy tej przydatnej, zwykłej i tak prostej rady.


Są wśród nas ludzie, którzy tłumaczą sobie wszystkie uczynki bliźniego na swoją niekorzyść. Jest to ten typ ludzi, którzy nawet najlepsze rzeczy są w stanie sprowadzić na niziny, na samo dno nieżyczliwości, złośliwości i pogardy. Często wynika to z charakteru lub nawyków, które wyniósł z domu, szkoły, środowiska w którym się wychował, czy żył przez dłuższy okres swego życia. Chodzi tu o cały proces, który zachodzi w człowieku przez całe lata jego życia. Jest to taki “rodzaj ludzi”, współczesnych malkontentów, którzy – jak mówił mi jeden z jezuitów – gdyby nawet “zobaczyli w tobie anioła, to zwróciliby ci uwagę na głośny szelest twoich skrzydeł”.


Co ciekawe, obmowę można popełnić również milczeniem. Sytuacja taka ma miejsce wtedy, gdy ktoś chwali w naszej obecności osobę, którą znamy, a my na to celowo nie odpowiadamy, nic nie mówimy, nie chwalimy i jesteśmy bardzo oszczędni w słowach. Z tego milczenia można wyciągnąć wniosek, że o tej osobie wiemy coś złego, albo sami doświadczyliśmy od niej przykrości; że dobre słowa wypowiedziane pod jej adresem nie są prawdziwe. Swoim milczeniem, gestami lub mimiką sugerujemy, że dana osoba jest zła. Niby żadne słowa nie padają, a wszystko zostaje powiedziane.


Najbardziej przykra w skutkach jest obmowa, gdy jeden donosi drugiemu o tym, co o nim mówi ktoś inny. Właśnie stąd biorą początek nienawiść, zemsta, gniew, które nieraz trwają aż do śmierci.


Kiedyś ktoś dobrze ujął istotę problemu:
“Ludzie dzielą się na trzy kategorie: wybitni mówią o problemach, przeciętni o wydarzeniach, a mali o bliźnich”. Warto zatem zadać sobie pytanie: dlaczego ludzie obmawiają? Jakie uczucia pchają człowieka do tak podłych czynów?


Jedni obmawiają z zazdrości, by zaszkodzić bliźniemu w interesach, czy w samopoczuciu, po to, by poczuł się źle: on taki wesoły, a ja taki smutny, skrzywdzony, biedny – niech poczuje to, co ja. Chodzi tu o osiągnięcie osobistej korzyści kosztem drugiej osoby.


Obmowa pojawia się też wtedy, gdy jej przyczyną jest zemsta i osobista nienawiść. Jeżeli się kogoś nienawidzi, jeśli się kogoś nie cierpi, nie lubi – to widzi się w nim tylko samo zło. Tu zachodzi ta prosta zasada: choćby mi dawał całe dobro, to i tak ja zrobię ci na złość, bo cię po prostu… nie lubię. Tak dla ogólnej zasady…


Najczęściej jednak obmowa przychodzi z lekkomyślności i tego, że po prostu język świerzbi. Josemaría Escrivá doskonale to opisał: “nawet nie wiemy, jaką szkodę, czasami niepowetowaną, możemy wyrządzić, mówiąc coś, co wydaje ci się błahostką, bo twoje oczy są zawiązane przez lekkomyślność albo namiętność.”


Zdarza się coraz częściej, że paradoksalnie pod pozorami naprawiania drugiej osoby – aby stała się lepszą – zaczynamy ją obmawiać. Skutek tego jest taki, że zamiast jej bezpośrednio pomóc, pośrednio zaczynamy jej szkodzić. Zamiast porozmawiać z nią w cztery oczy, otwarcie o problemie – pierzemy jej brudy na forum. Nie zdajemy sobie sprawy, że wskazując na nią palcem, rzucając w nią kamieniem niszczymy także siebie.


Życie uczy nas, że gdy poświęcamy większość czasu złu, zamiast dobru – powoli, ale systematycznie stajemy się złymi ludźmi. Intencja na początku niby dobra, ale skutek końcowy straszny. Tu działa zwykły mechanizm, o którym wspominał św. IgnacyLoyolaw swoich Ćwiczeniach Duchowych w tzw. “Regułach o rozeznawaniu”. Pisze on, że taktyka złego jest skomplikowana. Pod płaszczykiem czynienia dla dobra i to w imieniu dobra, potrafi złapać człowieka w swoje sidła i zniszczyć go, podeptać, nie dając żadnej nadziei.


Działając pod płaszczykiem dobra z czasem bardzo mocno identyfikujemy się z popełnianym złem, nawet o tym nie wiedząc. Wówczas idealnie sprawdza się przysłowie:
“kto z kim przestaje, takim się staje”. W konsekwencji, między ludźmi tworzą się podziały, nieporozumienia, a nawet nienawiść – zwyciężają chore ambicje i zaczyna się często nieodwracalny proces, z którego trudno jest się człowiekowi uwolnić. Wchodzą w nawyk: “podkopy”, donoszenie, obmawianie, nieustanna krytyka i osądy, a wszystko po to, by wyeksponować wady innych osób, a samemu wypaść doskonale.


Dla osób, które czują się niedowartościowane w swoim środowisku, a chcą być zauważone, to pewnego rodzaju sytuacja “bez wyjścia”, bo z jednej strony chcą być na piedestale – ciągle chwaleni przez innych i wciąż popularni w swoim środowisku, a z drugiej strony z biegiem czasu widzą, że grupa ich “wielbicieli” systematycznie zawęża się do małej grupki. Dlaczego? Ponieważ obgadywani i oczerniani nie chcą mieć żadnych relacji z osobą, która donosiła, obmawiała i deprecjonowała ich, powodując  tym samym liczne zranienia.


Skutki i efekt końcowy takiej sytuacji jest prosty do przewidzenia. Piedestał okazuje się być górą lodową, popularność i wiarygodność topnieją. Osobie, która kiedyś była na szczycie, pozostaje w rezultacie samotność i izolacja, ponieważ mechanizm obmowy będzie stosować do wszystkich nowo poznanych osób, które spotka na swojej drodze, bo nie potrafi inaczej funkcjonować społecznie. W takim świecie na dłuższą metę nie da się żyć.

Ale co można zrobić, by wyjść z tej matni?


Po pierwsze,
krzywdę należy naprawić. Nie wystarczy tylko “wyspowiadać się” przed sobą, czy w konfesjonale przed kapłanem z grzechu obmowy i oszczerstwa, ale trzeba jeszcze popełnione zło naprawić. “Kto dopuścił się oszczerstwa czy obmowy – mówi Vianney – ten musi to odwołać wobec osób, które te obmowy usłyszały, ale też jeśli jest to sprawa publiczna i jawna, należy publicznie samego pokrzywdzonego przeprosić.” Po drugie, wystrzegajmy się mówienia o innych. Badajmy raczej swoje myśli, postanowienia i czyny – “po to, aby zobaczyć i wyeliminować zło ze swojego serca, a wtedy staniemy się pokorniejsi i pełni miłosierdzia.”


Zapamiętajmy pewną złotą zasadę, którą dosadnie sformułował Diderot, że “ten, kto mówi ci o wadach innych, z innymi będzie rozmawiać też i o twoich.” Obmowa bowiem “nie kończy się tylko na nas samych, gdyż ma niepojętą moc błądzenia po uliczkach skrzywdzonych ludzkich serc. Używajmy naszego języka raczej po to, aby powiedzieć coś dobrego, pozytywnego, a nie raniąc innych i w rezultacie siebie.


Niech każdy dzień i każda noc, będzie wciąż cieszeniem się, czy wręcz radowaniem w dzień i w nocy tym, co dał nam Bóg. Warto cieszyć się drugim człowiekiem, takim jakim jest, a nie zatrzymywać się nad wydarzeniami czy słowami, które już minęły, a które mogą doprowadzić nas do nienawiści względem drugiego i w konsekwencji – jeśli jest się człowiekiem
sumienia – także i siebie samego.


Miejmy świadomość tego że: “kto się skarży i obmawia, nie jest doskonały, nie jest nawet dobrym chrześcijaninem” – jak mówił św. Jan od Krzyża. Zawsze lepiej powiedzieć jedno słowo za mało, niż kilka za dużo, bo tym jednym słowem można zniszczyć czyjąś opinię na wiele miesięcy i lat, a w konsekwencji i całe życie. Tylko czy można będzie z tym w spokoju żyć?


Papież
Franciszekkończy swoją refleksję o obmawianiu taki słowami: “Niech Maryja Panna pomaga nam być posłusznymi Duchowi Świętemu, abyśmy umieli wzajemnie się szanować i coraz bardziej jednoczyć się w wierze i miłosierdziu, mając serce otwarte na potrzeby braci”.


Nic dodać, nic
ująć.