W minioną środę – Środę Popielcową – weszliśmy w okres Wielkiego Postu, który ma nas przygotować na święta Zmartwychwstania Pańskiego. To oczekiwanie, które podobnie, jak przed bożonarodzeniowy Adwent, wyznacza nam normy naszego postępowania na ten czas, byśmy na spotkanie ze Zmartwychwstającym Chrystusem przyszli należycie przygotowani. Jednym z tych elementów jest właśnie post. Kościół, swymi ustaleniami uregulował tę kwestię, mówiąc nam, kiedy i kto winien stosować się do tych reguł. Nie zamierzam tu czynić wykładu, jak to należy interpretować, by pozostawać w zgodzie z tym kanonem naszej wiary; pragnąłbym jednak podzielić się swymi spostrzeżeniami i własnym poglądem na to zagadnienie. Do pewnego czasu i ja uważałem, że przestrzegać postu, to znaczy wstrzymać się w określone dni od spożywania potraw mięsnych. Nic bardziej mylnego. Sama idea postu – dobrze rozumiana – winna nakłonić mnie do ograniczenia spożywania potraw w nadmiarze, szczególnie tych, które na co dzień bardzo lubimy. To dopiero będzie pełne, moje zaangażowanie się w przestrzeganie zasady postu. Kiedy bowiem rzeczywiście zaniechamy – w określony prawem kościelnym dzień – spożycia potraw mięsnych, a ten „ubytek” zapełnimy inną potrawą, to sens takiego postu jest moim zdaniem podważony. W tym miejscu chciałbym podzielić się zdarzeniem z mego życia zawodowego, które przyznaję pokazało mi, co to znaczy przestrzegać postu. Była Środa Popielcowa. W przedsiębiorstwie gościłem podsekretarza stanu w Ministerstwie Transportu i Gospodarki Morskiej. Przy okazji takiej wizyty, zabiega się o to, by przyniosła ona pozytywne rezultaty dla oceny przedsiębiorstwa. Podjęliśmy wizytatora kawą i ciastem /sernikiem/; pamiętaliśmy, że to „Popielec”. Na moją propozycję, by p. Minister poczęstował się ciastem, tenże odmówił. Rzekłem wówczas : p. Ministrze, ależ to tylko sernik. Odpowiedział : „ a widzi pan, ja bardzo lubię sernik, ale dzisiaj mamy post – nie mogę”. To wydarzenie miało miejsce już bardzo dawno, jednak do dziś pamiętam, jak to odebrałem, jakim poczułem się wówczas niedowartościowanym członkiem Kościoła, jak w moich oczach urósł ten człowiek, ile on tym jednym zdaniem mnie nauczył. Nie wystarczy bowiem jedynie zatroszczyć się o to, by odmówić sobie tego kawałka mięsa, ale umieć powiedzieć „nie” temu wszystkiemu, co lubimy jedząc i pijąc, co czynimy w nadmiarze, zaniedbując inne obowiązki. Taka postawa w okresie Wielkiego Postu pozwoli nam należycie przygotować się do godnego przeżycia tych świąt, które przecież niosą nam w swym przesłaniu tę niesłabnącą nadzieję na życie wieczne. Wiem też, że jest to nieraz trudne, zaprzestać czynić coś, co jest głównym akcentem naszego życia, lecz niech nam nie zabraknie siły woli, by przełamać tę słabość i stawić czoła pokusie zaniechania tych krótkich wyrzeczeń. To nas umocni w trwaniu w naszej wierze i wzbudzi poczucie dobrze spełnionego obowiązku członka Kościoła.
Janusz Marczewski