Matka Boska na Drodze Krzyżowej
Pismo Święte niewiele mówi o obecności Matki Boskiej na drodze na Golgotę, którą musiał pokonać Jej Syn Jezus Chrystus. Jedynie św. Jan Ewangelista pisze: „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena” /J 19,25/. Był też umiłowany uczeń Chrystusa – Jan, który stał się wykonawcą testamentu, jaki tuż przed śmiercią Chrystusa na krzyżu usłyszał z Jego ust /por. J 19,26-27/. Należy zatem przyjąć za pewnik, że Matka Boska szła również za swoim umęczonym Synem, który z wielką trudnością, w bólu i cierpieniu, z ciężkim krzyżem na plecach podążał kamienistą drogą na Golgotę. Bo czyż mogła nie iść?
Dzień męki i śmierci Chrystusa był w Jerozolimie bardzo głośnym wydarzeniem, a to za sprawą arcykapłanów, którzy przez manipulację tłumem, chcieli upozorować przed Piłatem, że sąd nad Chrystusem i skazanie Go na śmierć jest wolą całego ludu /por. Mt 27,20/. Tłum był tak przez nich podburzony, że nie docierały do niego żadne argumenty Piłata o niewinności Chrystusa /por. Łk 23,14-15/, a jedyną odpowiedź, jaką słyszał i przed którą w końcu się ugiął, była: „Precz! Precz! Ukrzyżuj Go” /J 19,15/.
Nabożeństwo Drogi Krzyżowej ukazuje Matkę Boską jedynie na IV stacji. Rodzi się pytanie, dlaczego dopiero na tej stacji? Odpowiedzi na to pytanie trudno szukać na kartach Ewangelii. Należy jej raczej szukać na samej Drodze Krzyżowej, wspinającej się wąskimi uliczkami Jerozolimy.
Matka Boska nie uczestniczyła w Ostatniej Wieczerzy, którą spożył Jezus wraz z uczniami na Górze Oliwnej, ale z pewnością zatrwożona była wieściami, które dochodziły do niej o wielkim sprzeciwie żydowskiej starszyzny i arcykapłanów wobec nauczania Chrystusa. Na pewno docierały do Niej pogłoski o ich staraniach, aby Jej Syna ukrzyżować. Dlatego udała się do Jerozolimy i zamieszkała u swoich krewnych w swoim rodzinnym domu, nieopodal Lwiej Bramy, zwanej także Bramą Maryi lub św. Szczepana. Zapewne z okna tego domu późną nocą widziała żołnierzy prowadzących Jej Syna do pałacu Kajfasza.
Następnego dnia, gdy zobaczyła zbierający się tłum przed pretorium – siedzibą rzymskiego namiestnika Piłata – poszła tam, zapewne razem z Jego uczniem – Janem. Pozostali Jego uczniowie, w obawie o swoje bezpieczeństwo, już w chwili Jego pojmania „opuścili Go i uciekli” /por. Mt 26,56/. Poszła tam, aby zobaczyć swojego ukochanego Syna. Jakby chciała swoją matczyną miłością ulżyć Jego cierpieniu. Lecz nie dane Jej było być świadkiem niesprawiedliwego procesu i skazania na śmierć, a następnie bezlitosnego biczowania, lżenia i ukoronowania ciernią. A wszystko to działo się w asyście krzyków, wzajemnego podjudzania i eskalacji nienawiści zgromadzonego tłumu. W tej sytuacji wystarczyłoby, gdyby ktoś rozpoznał Maryję, jako Matkę Chrystusa, a wtedy Jej życie mogło być zagrożone. Dlatego przeszła wzdłuż pretorium i udała się w miejsce, w którym droga na Golgotę skręcała w lewo i kilkanaście metrów dalej stanęła, i… czekała na Syna.
Długo czekała, nim zza zakrętu wyłonił się Jej Syn; mocno pochylony pod ciężarem przygniatającego Go krzyża. Szedł powoli ciężko stawiając kroki. Nagle unosi lekko głowę i… dostrzega swoją Matkę. Nogi się pod Nim ugięły, siły Go opuściły. Upada – pierwszy raz na tej drodze. Wiedział, bowiem doskonale, co przeżywa Jego Matka od chwili, gdy Go ujrzała z krzyżem na ramionach. Tak nagłe spotkanie z Matką sprawiło, że siły Go opuściły. Po chwili wstaje i idzie dalej, dochodzi do swojej Matki, patrzy na Nią przez chwilę. Jego wzrok zdaje się mówić: „Nie rozpaczaj, jestem w tym, co należy do mego Ojca” /por. Łk 2,49/. Maryja trafnie odczytuje Jego spojrzenie, gdyż w milczeniu pozwala, aby szedł dalej, chociaż Jej Serce przebite mieczem wielkiego bólu, mocno krwawi. Czy to wówczas zaakceptowała to, że Jej Syn spełnia wolę swego Ojca? Że właśnie teraz się to stać musi? Wychowana w świątyni, znała przecież zapowiedzi proroków.
Nie zostaje w miejscu, lecz powoli, podtrzymywana przez Jana, podąża za nim aż na Golgotę. Matka Boska idąc za swoim Synem, widziała Jego upadki, Jego słanianie się na nogach, ból ciężaru przygniatającego Go krzyża, lecz nie mogła w niczym Mu pomóc. Jej Serce przepełnia niewysłowiona wdzięczność dla Szymona z Cyrenei, który pomaga Mu dźwigać krzyż i Weroniki, która ryzykując własnym życiem, odważyła się podejść do Niego, aby otrzeć Jego twarz z krwi i potu.
Na Golgocie dokonuje się pełnia słów starego Symeona, wypowiedziana zaledwie 40 dni po narodzenia Jezusa: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” /Łk 2,35/. Cierpi razem z Synem, gdy przybijają Go do krzyża i potem, gdy wisi na krzyżu i umiera w wielkich męczarniach. A do tego ten bezlitosny tłum, wyśmiewający Go, szydzący z Jego cierpienia, ubliżający Mu… Św. Bernard będzie się modlił do Niej słowami: „Ty bowiem współcierpiałaś z Nim w duchu w taki sposób, że przeżywałaś cierpienie ciała.”
Gdy Chrystus umarł, a tłum się rozszedł, stanęła pod krzyżem u stóp Syna. „Stoi Matka obolała,/ Łzy pod krzyżem przepłakała,/ Gdy na krzyżu Syn jej mrze./ Jakże w duszy jest zmartwiona,/ zasmucona, zachmurzona,/ aż ją poprzeszywał miecz” /Stabat Mater dolorosa/. Cierpiała, chociaż cierpienie Jej Syna już ustało. Na nic się zdała świadomość, że taka jest wola Jego Ojca, że sama zgodziła się na to, mówiąc Bożemu posłańcowi w czasie Zwiastowania: „Niech mi się stanie według twego słowa” /por. Łk 1,38/. Cierpiała zwyczajnie, po ludzku. Cierpiała, jak każda matka, której stanęła w obliczu śmierci swojego dziecka; a nawet bardziej, bo patrzyła na tę śmierć, przepełniona swoją bezsilnością. Gdy Józef z Arymatei z pomocą Nikodema zdjął Ciało Chrystusa z krzyża /por J 19,38-39/, oddał Je Matce, aby mogła chociaż jeszcze raz przytulić Go do swojej piersi i zmyć swoimi łzami chociaż niektóre krwawe plamy z Jego Ciała.
Dopiero na trzeci dzień, w niedzielny poranek wraz w wieścią, że Jej Syn zmartwychwstał, na Jej twarzy pojawił się uśmiech, a Serce przepełniła radość.
Tadeusz Basiura