Niepostrzeżenie, lekko,
spokojnie, bez hałasu,
otworzył drzwi
od przestrzeni i czasu.
Nieskończoności dziedzic,
nawykły do bezmiarów,
wszedł, jak w więzienie,
w ramy – trzech wymiarów.
Zamiast stroju błękitów,
co od słońc cały pała,
nałożył łachman
człowieczego ciała.
I ustami, co były
spokojne, lecz łaskawe,
spożył życie i śmierć:
prostą potrawę.
Anna SŁONCZYŃSKA, (1893 – 1944, Warszawa)