Ale to chyba nieprawda, że ludzie zapomnieli o przykazaniu miłości. Przynajmniej nie wszyscy. Wiem to dzięki podróży na Wyspy Owcze. Tam od trzydziestu lat żyje Agnieszka, nauczycielka z okolic Włocławka. W Tórshavn, a więc w stolicy Wysp Owczych, założyła rodzinę. Najwspanialszą rodzinę, jaką w życiu widziałem:
— Cześć mama, możemy zamówić pizzę? — spytał przy mnie David, syn Agnieszki. Miał wtedy jedenaście lat.
— Nie, dziś zjemy to, co ugotowałam — odpowiedziała spokojnym głosem.
— Ale ja chcę pizzę!
— Pizza jest droga, a my powinniśmy oszczędzać. Wytłumaczyłam ci, czym jest kryzys, prawda? A co będzie, jak mamę zwolnią z pracy?
— Oj, mama.Fuck off! — żachnął się David.
— A gdzie się tak angielskiego nauczyłeś? — Agnieszka nie dała się sprowokować.
— W szkole. Wszyscy tak mówią do swoich matek.
— Davidku, a wiesz, że mama bardzo cię kocha?
— Wiem.
— A wiesz, że mamę bardzo boli, jak ktoś, kogo kocha, mówi do niej w tak ohydny sposób?
— Przepraszam, mamo.
Agnieszka uczy w szkole podstawowej w Tórshavn. Wieczorami wypełnia tabelki, podania, te wszystkie dokumenty Polaków, którzy znaleźli albo chcą znaleźć pracę w stoczni na Wyspach Owczych. Jej dom to po trosze hotel, biuro podatkowe i gabinet terapeutyczny, z tą tylko różnicą, że Agnieszka i jej mąż nie pobierają opłat. Ludzie mówią, że ona jest jak matka, która pilnuje, byś założył czapkę. Którejś soboty minęliśmy się z Agnieszką w drzwiach:
— Dokąd idziesz? — spytałem.
— Do banku.
— Przecież w soboty wszystkie banki są nieczynne.
— Idę sprzątać do banku. W dni powszednie uczę w szkole, a w soboty sprzątam.
W podróży chyba łatwiej jest spotkać się z ludzką życzliwością, zauważyła kiedyś Agnieszka. Chyba tak. Ja też, kiedy jestem w drodze, staję się bardziej uczynny. W podróży chcę być inny niż na co dzień.
Maciej Wasielewski