Na granicy czasu,
Którą określił Bóg
Dojrzewaniem owocu
W niewieścim ciele,
Urzędnicy pochyleni nad papirusami
Liczyli lud jak wory zboża.
Marya siedziała na włochatym ośle,
A zwierzę stąpało tak ostrożnie,
Jakby dźwigało na grzbiecie
Nie kobietę,
Ale modlitwę.
Obok szedł Józef
Jak kolumna rzucająca cień,
Spokojny i świadomy
Anielskiej treści,
Którą wypełniona była
Po brzegi swojego istnienia
Małżonka o twarzy zakrytej zasłoną.
Niebo, pod którym szli, było jak chleb.
Ziemia pod ich stopami była jak chleb
I dom, do którego szli, był jak chleb.
Gdy wstąpili w jaskinię,
w werset Micheasza,
Marya powiła Syna
I położyła go delikatnie na sianie
Jak kruche szkło.
Pasterze o szerokich barach,
Narzuciwszy na siebie wełniane burnusy,
a na głowy kolorowe chusty,
Weszli do jaskini jak dzwony.
Mędrcy stali pokornie jak dostojne księgi,
W których opisane są dzieje
Ludzi dobrej woli.
Krowa, wół i osioł
Pochyliły się na żłóbkiem
Jak trzy doliny.
A potem
dzwony, księgi i doliny
Uklękły.
Roman Brandstaetter, Pieśń o moim Chrystusie, fragment