Biblia

Mówiąc o świecie Biblii, nie możemy milczeć o Bogu. Ja mogę powiedzieć o Nim tylko to, kim jest dla mnie. By to zrobić, muszę opowiedzieć o moim życiu, na które dziś, dzięki Biblii, patrzę inaczej niż przed laty.

Urodziłem się w rodzinie katolickiej jako szóste z siedmiorga dzieci (ósme jest w niebie, zmarło przed narodzeniem). Pochodzę z Wielkich Oczu. Przed wojną było to miasteczko trzech narodowości, trzech religii i trzech kultur.

W jednym mieście żyli obok siebie Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Mój ojciec przed wojną był czeladnikiem u Żyda, krawca Halperna. Ze wspomnień taty i długich opowieści w zimowe wieczory dowiedziałem się o zwyczajach, obrzędach i tradycjach żydowskich. Synagoga (dzisiaj w trakcie renowacji) i kirkut były odniesieniem tego żydowskiego świata.

Nasz dom był zawsze pełen ludzi. Do taty – naczelnika straży pożarnej i krawca jednej osobie – przychodzili klienci i strażacy schodzący z nocnej zmiany. Wszystko to sprzyjało atmosferze opowiadania i słuchania opowieści, które jako dziecko wprost chłonąłem. Opowieści o żydowskich sąsiadach, o ich świecie i nieodłącznej im Biblii wydawały mi się wówczas legendą, odległą historią, zaprawioną trochę sentymentalizmem ojca. Po latach odkryłem, jak głęboki związek mogą one mieć z moim życiem. Mama miała szczególnie zamiłowanie do czytania książek i Biblii (po kryjomu rozprowadzanej wtedy – bo były to lata 60. – po domach). Dzięki ojcu poznałem więc tradycje i zwyczaje religii żydowskiej i katolickiej w przekazie ustnym, a dzięki mamie – przez głośne czytanie. Z dzieciństwa pozostało mi pewne wspomnienie, które do dzisiaj pozwala mi konfrontować wydarzenia mojego życia z Bogiem.

Tato wiele razy opowiadał, jak w czasie wojny został skierowany “na roboty” do Niemiec, do kopalni węgla. Gdy wyjeżdżał, dostał od swojej mamy – a mojej babci – różaniec i obrazek Jezusa Ukrzyżowanego. Ojciec trzykrotnie uciekał z kopalni, za co został skierowany do obozu pracy pod ścisłym nadzorem. Jak mówi, tylko dzięki Opatrzności Bożej zamiast do obozu trafił jednak do bauera, u którego pracował na roli. Tam poznał swoją przyszłą żonę, a moją mamę. Powtarzał wiele razy: “Synu, Bóg przez różaniec i ten święty obrazek uratował mi życie. Różaniec i obrazek przez lata pracy w Niemczech zawsze nosiłem przy sobie”. Tenże nieco podniszczony obrazek był zawieszony nad drzwiami w naszym domu.

 

droga Abrahama

Kiedy sam założyłem rodzinę, miałem plan na to, jak powinno potoczyć się moje życie, jak będzie wyglądało moje małżeństwo. Wszystko legło w gruzach, gdy po kilku latach małżeństwa wciąż nie mogliśmy z żoną mieć dzieci. Jeździliśmy do kolejnych specjalistów, nic nie pomagało. Męczyło mnie też moje rozdwojenie w przeżywaniu wiary. W kościele byłem kimś innym, a w domu i w pracy kimś innym, raz chrześcijanin, raz ochrzczony poganin. Przeżywałem kryzys małżeństwa i tożsamości religijnej. Zbawieniem dla mnie były katechezy wspólnoty neokatechumenalnej. Bóg mnie odnalazł w moim “dołku”. Najpierw rozpoznałem swoje rozdwojenie w przeżywaniu wiary i usłyszałem dla siebie Dobrą Nowinę: Bóg mnie kocha i nie gorszy się tym, że wciąż go zdradzam. na katechezach usłyszałem też opowiedzianą na nowo historię Abrahama i odnalazłem w niej wszystko to, co mnie spotkało, mój największy ból. Zrozumiałem moją historię i mój krzyż – brak syna. razem z żoną ruszyłem w drogę do wiary dojrzałej.

odnaleziony świat

Dawniej dzieliłem Biblię na dwie całkowicie różne części: Stary Testament, księgę “zapieczętowaną”, niezrozumiałą, i Nowy Testament, ten bardziej przystępny. Bóg Starego Testamentu był odległy w czasie i przestrzeni, Bóg Nowego Testamentu – Jezus Chrystus, był mi bliższy, bardziej “ludzki”. Odkąd usłyszałem katechezę o Abrahamie, zacząłem wracać do moich korzeni i na nowo odkrywać świat Biblii. Zobaczyłem, że Bóg Starego i Nowego Testamentu to ten sam mój Bóg. Zacząłem się interesować korzeniami religii chrześcijańskiej. Chłonąłem świat Starego Testamentu, wszystko to, co związanie było z religią żydowską. Odżyły wspomnienia z dziecinnych lat, opowieści ojca. Oczami wyobraźni znów widziałem synagogę w Wielkich Oczach, święta żydowskie i związane z nimi zwyczaje. Stawały mi przed oczami obrazy Żydów, ich sklepy, składy, dom pisarza, który przepisywał Torę. Przypominałem sobie opowiadane przez ojca anegdoty o szkole, w której razem uczyli się Polacy i Żydzi. Poznałem świat Żydów i ich religię od strony pozytywnej. Czytałem Romana Brandstaettera, legendy żydowskie, midrasze, Brata Efraima i wiele innych książek o kulturze, zwyczajach i historii narodu wybranego, które pozwalały mi ten świat przybliżyć sobie i zrozumieć. Chciałem choć trochę zobaczyć “z bliska” świat Biblii. Odkryłem, że Stary Testament to korzenie, a Nowy to kwiaty i owoce. Razem tworzą całość – piękne drzewo. Nie można zrozumieć Chrystusa bez znajomości historii zapisanych w Starym Testamencie.

 Kolejnym odkryciem, ale też wyzwaniem, było dla mnie to, by odnaleźć historię mojego życia w Biblii, a w niej miłość Boga. Przekonałem się, że znajomość Pisma Świętego to jedno, a odnalezienie w tym siebie to drugie.

Dopiero wtedy tworzy się całość. W drodze do takiego odkrywania świata Biblii pomagała mi moja wspólnota (Droga Neokatechumenalna), w której razem z braćmi uczyłem się pogłębionego czytania Biblii. Przekonałem się, że inaczej się ją czyta w zgromadzeniu Kościoła, który ma klucz do Biblii. Znajomość wielu wersetów Biblii jest mi pomocą w trudnych chwilach. Nauczyłem się dialogu z Bogiem przez modlitwę psalmami i przez skrutację (badanie) Pisma Św., przez odkrywanie w wydarzeniach, które mnie spotykają, Jego Obecności. Bliski jest mi fragment z Księgi Izajasza (54, 10a): Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale moja miłość od ciebie nie odstąpi.

 

Izaak – oczekiwane dziecko


Gdy mijał dziesiąty rok naszego małżeństwa, w Jarosławiu spotkaliśmy z żoną siostrę benedyktynkę, która powiedziała nam: “Nie martwcie się za rok będziecie mieli syna”. Myśleliśmy: no tak, każdy nas pociesza jak umie.

 Jednak kiedy niedługo potem żona zaszła w ciążę, zacząłem wypytywać, kim jest ta siostra. Okazało się, że jest znana z kontaktu z duszami czyśćcowymi. Zmarła zanim urodził się nam syn – Bartłomiej . W czasie, kiedy żona rodziła, ja byłem na rekolekcjach (poród odbył się wcześniej niż planowano). Wiem co znaczy płakać ze szczęścia i radować się przez łzy. Zobaczyłem Abrahama i Zachariasza, którzy cieszyli się na widok latami wyczekiwanego syna. Pierwszy raz w życiu, chociaż nie mam talentu do śpiewu, zaśpiewałem Kantyk Zachariasza. Dwa lata później przyszła na świat córka Weronika i kolejny syn Karol. Wielka radość i niedowierzanie.

 

jak Izraelita

Później pojawiło się jednak cierpienie. Troje kolejnych dzieci umarło, nim jeszcze przyszły na świat, żona zachorowała na białaczkę, ja straciłem pracę. Ale wtedy wiedzieliśmy już, kto jest dawcą życia i śmierci, i w tych trudnych doświadczeniach widzieliśmy wciąż Boga. Nie znaczy to, że nie dopadły nas pytania, kryzysy, wątpliwości. Nie straciliśmy jednak wiary. Zobaczyliśmy też moc i siłę naszej wspólnoty, rodziny i ludzi dobrej woli. Jakiś czas potem zostałem we wspólnocie wybrany, by w czasie niedzielnej Eucharystii prowadzić z dziećmi rozmowy o czytaniach. Po liturgii Słowa, przed homilią kapłana, zbierałem dzieci w kręgu i zadawałem im pytania; od najprostszych: czy pamiętają, kto jest autorem dzisiejszej Ewangelii, jak miał na imię chłopiec, który walczył z olbrzymem, do trudniejszych: co Jezus chce im powiedzieć, kiedy namawia, żeby przebaczać swemu bratu siedemdziesiąt siedem razy. W takich rozmowach często pomagało mi moje zamiłowanie do kultury żydowskiej.

 Za każdym razem znajdowałem jakąś krótką opowieść, midrasz, bo w ten sposób łatwiej było dzieciom przybliżyć pewne prawdy o Bogu i życiu. Z własnego doświadczenia wiem, że być może nie zrozumieją teraz wszystkiego, ale kiedyś przyjdzie czas owocowania. Historia moich rodziców i moja własna pozwala mi też wprowadzać w świat wiary moje dzieci. Co niedzielę razem modlimy się jutrznią i czytamy wybrane fragmenty z Ewangelii. Rozmawiamy później o tym, jak je rozumiemy i czy mają one jakieś odniesienie do ich i naszego życia. Sam poznałem najpierw Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, potem Boga mojego ojca i mojej mamy, potem Mojego Boga.

 Tego Boga chcę teraz pokazać moim dzieciom. Chcę, by był też ich Bogiem, bo jest to Jeden Bóg nas wszystkich, choć tak różne mamy historie życia i w tak rozmaity sposób się nam w nich objawia. Widzę, że przekazywanie wiary jest naprawdę bardzo trudne, bo mam swoje słabości, brak cierpliwości, denerwuję się na dzieci, czasami krzyczę. Zastanawiam się wiele razy, jak mam opowiadać dzieciom o mojej wierze, skoro sam jestem tak słaby. W tym jednak tkwi chyba tajemnica Boga, który swoją moc okazuje w naszych słabościach. Może dlatego tak bliska jest mi historia Izraela, który ciągle nie dowierzał Bogu, bo sam nieraz zachowuję się jak Izraelita: uparty, narzekający, niezadowolony z tego, co ma, szemrający, ale też niepotrafiący żyć bez miłości Boga.

  Piotr Błaszkiewicz / “List”