Gdy ponad 33 lat temu pierwszy raz w życiu wyjechałem z Polski na Zachód, między innymi do Belgii i Francji, przeżyłem swego rodzaju szok. W różnych miastach i w licznych kościołach zobaczyłem zamknięte i nieczynne konfesjonały – zagracone miotłami, taboretami, wiadrami i innymi przedmiotami do sprzątania, czyszczenia i mycia. A później, gdy uczestniczyłem we Mszach Świętych, całe zgromadzenie liturgiczne, prawie wszyscy obecni w kościele, przystępowali do Komunii Świętej. Ani jedna osoba nie zostawała w ławce. Nie wiedziałem, o co chodzi? Byłem w szoku i zdezorientowany. Owszem, kapłani byli, i to nawet „dyspozycyjni”, ale żaden nie pofatygował się, aby usiąść gdzieś w zaciszu kościoła i czekać na ewentualnego penitenta. Już niekoniecznie w zamkniętym konfesjonale, jeżeli owi wierni faktycznie mają swoistą „klaustrofobię duszy”. Nie było dobrej woli ani ze strony wiernych, ani – niestety – ze strony kapłanów.
Jak diametralnie inną sytuację zastałem w kilka lat później, latem 1991 roku, w czasie wizyty w Rosji, na Litwie, Białorusi i Ukrainie. Gdy zajechaliśmy do jednej z polskich wiosek koło Żytomierza, odwiedziliśmy tamtejszą parafię, ludzi, domostwa i miejscowego proboszcza. Zastaliśmy tam wyjątkową gościnność i otwarte serce księdza proboszcza, starszego i sędziwego kapłana, który przeszedł w swoim życiu najcięższe więzienia stalinowskie i łagry sowieckie, na Workucie skończywszy, a teraz starszy, schorowany i fizycznie zniszczony, ale z ochotą i wielkim jeszcze zapałem posługujący swoim wiernym. Ponad godzinę przed Mszą Świętą niedzielną spowiadał swoich parafian licznie oblegających konfesjonał. Wierni także z wielkiej osobistej i wewnętrznej potrzeby przystępowali do sakramentu pojednania, mówiąc, że długo nie mieli swego kapłana, a teraz nie wiedzą, jak długo jeszcze będą mogli cieszyć się jego obecnością. Faktycznie, krótko po naszym wyjeździe ów kapłan umarł. Otrzymaliśmy później smutny, ale i wymowny list od wiernych z tej parafii na Ukrainie, że ich ksiądz proboszcz tuż przed śmiercią zakonsekrował im bardzo dużą ilość Najświętszej Eucharystii, aby później, gdy nie będą mieli kapłana, mogli się sami komunikować. Ale jednak – piszą dalej – po dłuższym czasie odczuwali potrzebę spowiedzi świętej, wewnętrznego oczyszczenia się, mimo to nadal nie mieli dostępu do kapłana. Aż w końcu postanowili tak: w konfesjonale położyli Jezusowy Krzyż i kolejno jeden po drugim przystępowali ze łzami w oczach i spowiadali się przed samym Chrystusem! Co za piękne i wzruszające świadectwo wiary tych biednych ludzi, jakże inne od postępowania ludzi na zachodzie Europy.
Później, będąc już na studiach w Szwajcarii, często jeździłem
z posługą pastoralną i zastępowałem miejscowych księży. Pewnego razu, będąc w miejscowości Tavannes (w Jura Bernois), w diecezji Basel, zapytałem miejscowego proboszcza, na co mam zwracać uwagę, gdy będę przepowiadał i głosił homilie do miejscowych wiernych. W odpowiedzi usłyszałem takie słowa: „Przede wszystkim, żebyś nie mówił o grzechu, bo wy polscy księża lubicie nieustannie mówić o grzechu i straszycie ludzi, a nam to się nie podoba” (sic!).
Kolejny szok i zderzenie z rzeczywistością. Niestety, ze smutkiem trzeba stwierdzić, spora część kapłanów na Zachodzie nie tylko nie budzi sumień i poczucia grzechu, ale pogodziła się już z jego zanikiem. Nawet samo pojęcie spowiedzi świętej znika powoli z tak zwanego języka kościelnego. Księża we Francji, Szwajcarii, Kanadzie (jeszcze) są, ale tłumaczą się, że jest ich zbyt mało (?), by mogli indywidualnie spowiadać swoich wiernych. Niestety, to jest całkowite nieporozumienie!
Powołania do kapłaństwa są i będą, a ludzie będą się gorąco
o nie modlić, jeżeli będą odczuwać i widzieć, że kapłani uczciwie
i sumiennie spełniają swoje zadania i obowiązki wypływające
z sakramentu kapłaństwa. Podstawowym obowiązkiem każdego kapłana jest szafowanie świętymi sakramentami, wypełnianie sakramentu pojednania i sprawowanie Eucharystii. Regularna spowiedź święta prowadzi do słuchania głosu sumienia, a jeśli potrafimy słuchać własnego sumienia, to często rodzić się będzie w naszych sercach pytanie ewangelicznego młodzieńca: „Panie, co mam jeszcze czynić?”. Właśnie to pytanie jest kluczem do bramy zbawienia. Człowiek sumienia i nadziei zastanawia się nad sobą i stawia liczne pytania. Wszyscy jesteśmy pokoleniem nadziei, gdy pytamy o prawdę, o sens życia, o dobro. Najlepiej uczymy się wnikać w głębiny naszego sumienia, spowiadając się.
Trudno jest oceniać i wyciągać wnioski z obecnej sytuacji Kościoła na Zachodzie. Zadziwia jednak ta wielka dysproporcja między liczbą wiernych przyjmujących Komunię Świętą, a korzystających z sakramentu pojednania. Warto jednak przywołać na pamięć słowa św. Pawła: „Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije” (1 Kor 11,27-29).
Św. Jan Paweł II w liście apostolskim Misericordia Dei przypominał wszystkim kapłanom, że sami muszą się regularnie spowiadać i że muszą spowiadać innych, bo Eucharystia jest ściśle związana z sakramentem spowiedzi świętej. Jak my, kapłani, możemy być dobrymi spowiednikami, jeżeli sami nie będziemy często i regularnie przystępować do sakramentu pojednania? W Kościele świętym jest jedno cudowne lekarstwo: należy samemu stosować to, co innym się poleca i głosi. Potrzebne jest nam na nowo odkrycie apostolstwa spowiedzi – oczywiście tym apostolstwem dla każdego kapłana będzie sumienna i systematyczna posługa w konfesjonale. Być w konfesjonale, być do dyspozycji wiernych i czekać na penitenta to jedna z podstawowych posług kapłańskich. Przyprowadzać ludzi i zachęcać ich do sakramentu spowiedzi świętej. Rodzice nie powinni się wstydzić przystępować do spowiedzi w obecności swoich dzieci. Należy dać przykład, dzieci powinny być świadome, że i rodzice się spowiadają. Podobnie należy postępować
w gronie przyjaciół. Należy także podejmować takie rozmowy, stawiać nawet pytanie przyjacielowi: „Czy ty się spowiadasz?”. Musimy uświadomić sobie, że sakrament pojednania jest po to, aby osiągnąć Boże Miłosierdzie, przebaczenie, spokój sumienia; po to, aby – jak mawia się w języku internautów – zresetować to, co było złe, zainfekowane wirusem, i rozpocząć nowe życie w jedności z Bogiem i własnym sumieniem.
Jan Paweł II w Misericordia Dei bardzo wyraźnie podkreślał rolę konfesjonału i zachowania anonimowości, a wierni mają do tego prawo. Jest to trudne do zrealizowania nie tylko bez konfesjonału, ale także wtedy, kiedy kapłani nie siedzą i nie czekają w konfesjonale, tylko trzeba ich specjalnie wzywać i przywoływać. Św. Jan Paweł II rozróżniał także samą formę spowiedzi świętej i rozmowy duchowej z kapłanem. Papież kładł nacisk na to, iż spowiedź ma konkretną materię i ma dotyczyć grzechów, a zatem zasadniczo powinna być krótka, zwięzła i zawierać żal za grzechy. Wbrew temu nawet, co sądzi i czego oczekuje wielu ludzi, że powinna to być także rozmowa duchowa z kapłanem. Ową rozmowę można przeprowadzać w innych miejscach i innych sytuacjach. Na kartach Ewangelii jest napisane, że człowiek słaby i grzeszny to ten, który zaginął. To on jest owcą, która z niewiadomych powodów odłączyła się od stada; to on jest drachmą, czyli srebrną monetą, która gdzieś się zapodziała pewnej kobiecie; to on jest także synem marnotrawnym, co tak lekkomyślnie opuścił kochającego ojca i zaginął
w wielkim świecie.
Zgrzeszyć – to w oczach Boga zbłądzić, zagubić się, odejść z domu, zginąć i zapomnieć się… Dobry Bóg jednak nigdy nie przekreśla grzesznika, nie chce go ukarać. Bóg jest stale o niego zatroskany, szuka go i nieustannie kocha. Ta bezgraniczna miłość Boża prowadzi do przedziwnych zachowań – bo oto dobry pasterz pozostawia całe stado i wybiera się na poszukiwanie tej jednej lekkomyślnej i zagubionej owieczki, która oddaliła się od swojej owczarni; ewangeliczna kobieta przewraca całe mieszkanie i szuka małego pieniążka, który gdzieś się zapodział; dobry i kochający ojciec nieustannie czeka z nadzieją na powrót syna, który się oddalił od rodzinnego domu i roztrwonił cały swój majątek.
Wielką miłość Boga bogatego w Miłosierdzie, który nie chce, „[…] żeby zginęło jedno z tych małych” (Mt 18,14) Jego dzieci, ukaże światu Jezus Chrystus własnym zachowaniem wobec grzeszników. Będzie to zawsze miłość wyrozumiała, szukająca, cierpliwa, gotowa długo czekać, aby w końcu, po powrocie grzesznika do kratek konfesjonału, wyznać mu: „Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy” (Mk 2,5).
Owieczko, która uciekłaś daleko od owczarni; srebrny pieniążku, który nieopatrznie potoczyłeś się gdzieś w śmieci; synu marnotrawny, który zatraciłeś się we własnej pysze i zgubiłeś samego siebie – czy nie czas już najwyższy w tym Wielkim Poście, by się dać wreszcie znaleźć?
ks. Dariusz W. Andrzejewski